Unikatowy fragment debiutanckiej powieści Katarzyny Franus pt. „Osobni”
15 czerwca ukaże się debiutancka powieść Katarzyny Franus pt. „Osobni”. To pełna wzruszeń opowieść pokazująca, że czasem warto się zatrzymać, a przypadkowe spotkanie może odmienić czyjeś życie. Już dzisiaj w księgarni internetowej Woblink znajdziecie ebooka tej powieści w niezwykle korzystnej cenie! Dodatkowo, dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czarna Owca, mamy dla Was unikalny fragment książki. Zapraszamy do lektury!
„Osobni” – literacki debiut Katarzyny Franus
Mateusz to dyrektor handlowy międzynarodowej korporacji. Mężczyzna prowadzi w stolicy rozwiązłe życie niemłodego już singla. Osierocony chłopiec z górskiej wioski marzy o udziale w miejscowym półmaratonie. Niestety organizatorzy nie zgadzają się na jego uczestnictwo, gdyż Tymek ma dziesięć lat i brakuje mu opiekuna. Kinga, silna i sprawna biegaczka amatorka, boi się nadchodzącej menopauzy. Chcąc odzyskać spokój ucieka z wielkiego miasta w Beskidy. Czy przypadkowe spotkanie trójki bohaterów odmieni ich los?
Katarzyna Franus jest anglistką, psycholożką, redaktorką literacką i konsultantką scenariuszową. Prywatnie uwielbia biegać po plażach i górskich grzbietach, nic więc dziwnego, że jej debiutancka powieść pt. „Osobni” rozgrywa się w Beskidach.
Ebooka książki Katarzyny Franus kupicie już od dziś, dwa dni przed oficjalną premierą, w księgarni internetowej Woblink.com.
Unikatowy fragment powieści „Osobni”
– Młody, co tam? – Mateusz odetchnął z ulgą, gdy zobaczył połączenie od Łukasza.
– Co tam, co tam. A co ma być, jak mnie kumple zostawili na pastwę napalonych kuguarów?
– Nie przypominam sobie, żebyśmy o zoo zahaczyli.
– Bo ty się tylko oglądasz za dwadzieścia lat młodszymi i nie widzisz fajnych babek wokół. Polecieliście pewnie na jakieś siksy.
– A ty geriatrię wolisz?
– Lubię mądre, dojrzałe i niezależne.
– One nie polują na takich dziadków jak my.
– A na jakich?
– Dziesięć, piętnaście, a najlepiej dwadzieścia lat młodszych. Największe branie mają u nich trenerzy personalni. Jędrni i jurni. Tacy, co to pokazują im różne fiku-miku na ławeczce do wyciskania i w parterze.
– To chyba została mi już tylko moja Jagódka – westchnął Łukasz.
– Jak to?
– Mamy odwilż.
– Nie ogarniam – mruknął Mateusz.
– Przehandlowałem moje małżeństwo za twoją szkołę.
– To nie jest moja szkoła! Tego tematu jeszcze nie zamknęliśmy.
– Ależ zamknęliśmy! Ja ratuję moje małżeństwo, a ty swoje życie.
– Nie potrzebuję niczego ratować – zaprotestował Mateusz.
– Jagoda zgodziła się dać nam jeszcze jedną szansę, jeśli ustatkuję się i przestanę trwonić czas i pieniądze z tobą. A za tę kasę, co to mógłbym stracić na ciebie, kupię nową karocę dla mojej pani. Nowa beemka jej się marzy.
– Dzięki, przyjacielu.
– Tough life.
– Ty mi lepiej powiedz, co ja z tą ruderą zrobię?
– Odrestaurujesz. Ustatkujesz się. Jakąś góraleczkę sobie przygruchasz.
– Ciesz się, że nie jesteś w zasięgu mojego sierpowego.
– Albo jakiegoś drapieżnego kuguara – rozmarzył się Łukasz.
– Za dużo zamieszania z takim. – Mateusz pokręcił głową.
– Dlaczego?
– Trzeba się starać. Wciągać brzuch. Mądrze mówić. Chwila nieuwagi i czar pryska. Pani odchodzi, zawiedziona – wyliczył z żalem Mateusz.
– Więcej wiary w siebie, chłopaku! Muszę lecieć, bo Jagódka zaraz wraca, a ja z obiadem nie jestem jeszcze gotowy. – Łukasz się rozłączył.
Telefon rozdzwonił się ponownie.
– Jagódka jednak nie wraca na obiadek do domku? – szydził Mateusz.
– Stary! Uderzyło mnie nagle. Przecież ty mi kiedyś mówiłeś, że ty znasz tę wieś – wyrzucił z siebie Łukasz.
– Nie znam.
– Byłeś tam! Mówiłeś mi.
– Nigdy tam nie byłem.
– No, ale to przecież stamtąd jest ta twoja…
– Zosia.
– No, właśnie! Zosia!
– To było dziesięć lat temu.
– I co z tego? Może ona jest cały czas do wzięcia?
– Ochujałeś? To dawno zamknięty rozdział.
– Skąd wiesz?
– Odeszła. Zniknęła bez słowa pożegnania.
– Szukałeś jej?
– Po co?
– Może chciała, żebyś ją znalazł? Może nadal chce?
– Chłopie, zejdź na ziemię! Nikt na nikogo nie będzie czekał przez dziesięć lat. Poza tym dlaczego miałaby wracać na jakąś zapadłą wieś? Przecież to z niej właśnie uciekła do Krakowa. Nigdy nie chciała mnie tam zabrać. Nawet na weekend.
– Ludziom zmieniają się gusta.
– Po pierwsze, to ona już dawno o mnie zapomniała. Po drugie, na bank nie wyjechała na wieś, tylko w szeroki świat. Ambitna i zdolna była. Zbyt mądra, żeby zakopać się na zadupiu.
– A mnie się wydaje, że ona to najbardziej dom chciała mieć. I rodzinę. Z tobą. A ty nie byłeś na to gotowy.
– Nie byłem i nie jestem.
* * *
(…)
* * *
Kingę od dawna korciło, żeby wyruszyć w trasę bez żadnego planu. Bez żadnej mapy z chronologią przyszłych wydarzeń. Żadnych konkretów. Żadnych odgórnych ustaleń.
Tylko kierunek był oczywisty. Południe. Tam, gdzie góry. Bliżej te stare, obłe, niskie. Dalej te młode, ostre, wysokie. Czuła, że wzywają ją te pierwsze.
– The mountains are calling and I must go – pakowała się i nuciła pod nosem.
Do plecaka wrzuciła wszystkie górskie mapy, jakie miała w domu. Ciuchy na każdą możliwą pogodę. Dwie czołówki z zapasem baterii. Mały, biegowy plecak. Lekkie buty do biegania i ciężkie do wędrowania. Prowiant na pierwsze dni.
Obok plecaka postawiła śpiwór, karimatę i płachtę biwakową. Na wszelki wypadek. Trzy butelki wody, podróżny czajnik bezprzewodowy, naczynia, nóż, sztućce i deskę do krojenia. I jeszcze papierowe torebki na kanapki. Bo spontan jest fajny, gdy w pełni kontrolowany.
Postanowiła, że pojedzie tak daleko, jak się da. Aż droga się skończy. I tam poszuka noclegu.
Najpierw niech zdecyduje samochód. Stary, terenowy „leśniak” z silnikiem boxer lubił jeździć szybko. Zdecydowanie wolał trasę katowicką od krakowskiej.
Kinga cięła przestrzeń i rozglądała się na boki. Soczysta młoda zieleń drzew i traw wprawiała w dobry nastrój. Żółć rzepakowych pól pobudzała i zachęcała do wciśnięcia pedału gazu mocniej. Kinga podkręciła głośność rockowej stacji. Tom Cochrane! Wieki go nie słyszała.
– Life is a highway, I wanna ride it all night long. – Waliła dłońmi w kierownicę i darła się na całe gardło. – If you’re going my way, I wanna drive it all night long.
Leciała lewym pasem, gdy kątem oka zauważyła na ekranie telefonu połączenie przychodzące. Roma, kuźwa! A ta czego znowu chce?
Zwolniła i zjechała na prawy pas.
– Tak, Roma?
– Nie wiem, gdzie jesteś, ale potrzebujemy twojej pomocy we Wrocławiu.
– Też nie wiem – przyznała Kinga. Rozejrzała się po polach. Nigdzie nie dostrzegła tablicy wskazującej na miejscowość.
Roma zamilkła.
– To w sumie nieistotne – odparła po chwili. – Jutro ktoś musi obsłużyć nasze stoisko na targach.
– To trzeba mu to powiedzieć.
– Co?
– No, temu ktosiowi.
– Chyba się nie zrozumiałyśmy – syknęła Roma.
– Też tak mi się wydaje.
– Jutro o dziewiątej na targach we Wrocławiu! – warknęła wydawczyni Capital Letters.
– Mówiłam ci, że nie wiem, gdzie jestem. Tym bardziej nie wiem, gdzie będę jutro o dziewiątej.
Roma zaklęła i się rozłączyła.
– Wypierdalać mi ze smutnymi tematami – mruknęła Kinga do siebie. – O! Kolejny energetyczny kawałek.
Podgłośniła radio. Survivor! Przypomniała sobie Rocky’ego, jak przygotowuje się do morderczej walki. Ona też jeszcze będzie tak śmigać i trenować!
– It’s the eye of the tiger, it’s the thrill of the fight – niosło się z głośników.
Samochód, który stał się przedłużeniem jej nóg, płynął po gładkim i szerokim asfalcie, pewnie wchodził w łuki zakrętów i ochoczo wypuszczał się na prostą, gdy już je pokonał.
– The eye of the tiger! The eye of the tiger! – „Leśniak” przyśpieszał podczas każdego wersu dynamicznego refrenu.
Dobra… Koniec tych podskoków. Trzeba pomyśleć, co dalej. Zdecydować, gdzie zjedzie z głównej drogi. I co potem? Beskid Mały? Śląski? Makowski?
Dawno nie była na Żywiecczyźnie. Ośrodków, do których jeździła z rodzicami, już pewnie nie ma. W pamięci zostały jej za to zapach świerkowego boru i obietnica przygody na szlakach i w schroniskach.
Przed Bielskiem pojawił się zarys gór na horyzoncie. Poczuła ukłucie podniecenia. Jak wtedy, gdy pędzili na dwutygodniowe wakacje rodzinne. Dwa tygodnie to czas, w którym mogło zdarzyć się wszystko. Codziennie nowe wycieczki i zabawy. Kąpiele w górskich potokach, zbieranie jagód, gonienie owieczek, zbieganie z hal. Kurki, rydze i kanie z patelni, kiełbaski i ziemniaki z ogniska. Dla dziecka pół miesiąca wakacji to kawał życia. Pomost między jednym etapem i kolejnym, który miał dopiero nadejść.
Jak długo powinna zatrzymać się w górach i co takiego musiałoby się wydarzyć, żeby mogła poczuć ten sam efekt? Dziś, w dorosłym życiu, gdy tak niewiele rzeczy robi na człowieku wrażenie?
Obwodnica Bielska i Żywca wyprowadziła ją w kierunku granicy państwowej. Trzeba było podjąć decyzję. Solanki czy Rycerska? Ładniej brzmiała Rycerska. No i zawsze wolała skręcać w lewo. Czy to na nartach, rowerem, czy samochodem. Podobno to naturalny odruch. Chroniący okolice serca przed ewentualnym atakiem lub nieszczęśliwym wypadkiem.
Rycerska ciągnęła się kilka kilometrów. Po obu stronach drogi stały kolonie domów ze spadzistymi dachami. Chałupy murowane, drewniane, stare, nowe, brązowe, rude, pastelowe i białe. Z przeszklonymi werandami lub małymi okienkami. Dachy miały czerwone, zielone, brązowe, czarne i szare. Kryte gontem, blachodachówką, a niektóre – eternitem. Podwórka uporządkowane albo zabałaganione. Krzewy równo zasadzone i przystrzyżone jak od linijki lub pozostawione same sobie.
Za skupiskami budynków, po lewej i po prawej, wznosiły się wzgórza. Z każdym przejechanym kilometrem coraz wyższe.
Pnące się grzbiety przybliżały się do drogi i stopniowo zamykały przestrzeń. Domy nie tłoczyły się już gromadnie, jeden przy drugim, i nie zaglądały sobie w okna. Miejsca starczało tylko na jeden rząd chałup po każdej stronie ulicy. Działki, na których stały gospodarstwa, wydłużyły się i odchudziły. Tworzyły wąskie pasy ziemi, oddzielające drogę od obu górskich masywów.
Strome zbocza jeszcze bardziej przysunęły się do asfaltowej jezdni. Uformowały ciasny kanion i zasłoniły ostatnie promienie słońca. Na zabudowania nie było już miejsca. Krajobraz, z wesołego, gwarnego i kolorowego, zmienił się w ciemny i ponury. Zamiast przydrożnych krzewów i drewnianych płotków drogę wytyczały teraz okazałe strzeliste świerki.
Kinga wjechała w gęsty las. Czyżby to był koniec wsi? Powinna zawrócić i poszukać noclegu w domach, które minęła? Nie, nie miała na to ochoty. Żadna chata, z przemykających wcześniej za oknami „leśniaka”, nie krzyknęła do niej: „Hej! Zatrzymaj się! To tu!”.
Szosa przedzierała się przez bór po łuku. Kinga miała nadzieję, że za chwilę coś wyłoni się zza zakrętu. Wysokie ściany lasu broniły słońcu dostępu. Żaden przydrożny znak nie informował, że to koniec osady ludzkiej. Nie dawał też nadziei na wyjazd z ciemnej gęstwiny.
Droga się wyprostowała. W oddali, na końcu ciemnozielonego korytarza, zamajaczyła jaśniejsza poświata. Kinga zwolniła. Las się przerzedzał. Zza drzew znowu wyzierały strome zbocza, prawie pionowo okalające dolinę po obu stronach szosy.
Kinga opuściła przednie szyby. Do wnętrza „leśniaka” wlało się rześkie i wilgotne powietrze. Zaciągnęła się świerkowym aromatem. Doturlała wolno do miejsca, które od minuty jaśniało na horyzoncie. Dolina się rozszerzyła, zbocza oddaliły od drogi i zrobiły miejsce przestronnym płaskim polanom po obu stronach jezdni. Wzrok Kingi przykuła czerwień przydrożnego znaku.
Podjechała bliżej. Białe litery na purpurowym tle ułożyły się w czytelny napis: PARK KRAJOBRAZOWY. A więc ludzie przyjeżdżają tu i po okolicy łażą!
Tylko gdzie te widoki? Gdzie te krajobrazy?
Kinga się rozejrzała. Asfaltowy dukt ciągnął się w nieregularnie zadrzewionym terenie. Promienie słońca prześwitywały przez bukowe listowie i świerkowe igliwie. Nasłonecznione łąki na oddalonych zboczach kusiły, żeby się na nie wspiąć.
Ale miała przecież dojechać do końca asfaltu. Taki był plan. A więc do dzieła! Wcisnęła pedał gazu.
Kilometr dalej drzewa ustąpiły jasnej rozległej przestrzeni. Kinga zmrużyła oczy, zaskoczona blaskiem słońca. Wzdłuż drogi wyrosły niskie, drewniane, jednopiętrowe domy z dwuspadowymi dachami. Wszystkie, jak jeden mąż, ustawione kalenicami równolegle do szosy. Z gankami i wiatrołapami przy wejściach. I kamiennymi schodkami.
Elewacje z ażurowo wycinanych desek pomalowano na rudo, brązowo lub bordowo. Wszystkie chaty wyzierały na ulicę oknami z krzyżującymi się szprosami. Szyby podzielone na małe kwadraty nadawały chatkom bajkowy wygląd. Przed ciekawskimi turystami wnętrz domów strzegły koronkowe firanki.
Obejścia siedlisk tonęły w kwiatach, iglakach i owocowych krzewach. Kinga wolno sunęła przez wieś. Po prawej kasztanowy koń gryzł trawę. Po lewej dwie krowy czerwonej maści pasły się na szerokiej łące.
Na tyłach drewnianych domów i stodół wznosiły się hale. Gdzieniegdzie upstrzone kępami drzew i zagajnikami. Coś poruszyło się na wysoko położonym pastwisku, blisko grani. Kremową barwą kontrastowało z zielenią trawy. A potem rozpierzchło się na mniejsze jasne plamki.
Owieczki! Jak dużo owieczek!
Kinga dojechała do ostatnich zabudowań. Za nimi kotlina ponownie ścieśniła się i utworzyła wąski kanion. Droga kończyła się przystankiem autobusowym na szerokim, kolistym parkingu. Pojazdy zapewne tu właśnie zawracały.
Na przydrożnych słupach energetycznych widniały żółte i zielone oznakowania. Szlaki musiały prowadzić stąd w dwa różne miejsca, ciekawe krajobrazowo.
Wysiadła. Nabrała powietrze w płuca. Przeciągnęła się, rozłożyła szeroko ramiona i okręciła wokół własnej osi. Uśmiechała się do szczytów, hal i białych obłoków.
– Jestem w raju! – pisnęła do siebie. Wzruszenie zaszkliło jej oczy.
Dwaj chłopcy szybko przemknęli obok niej na rowerach.
– Dzień dobry! – krzyknęli.
Zdziwiona i zawstydzona odpowiedziała im cicho. Nie słyszeli.
– Dzień dobry! – odkrzyknęła. Wyszczerzyła zęby i pomachała ręką.
Większy odwrócił się i kiwnął głową.
Na drewnianej wiacie przystanku, ozdobionej malunkami jeleni i saren, dostrzegła napis: RYCERSKA PĘTLA. Według rozkładu jazdy autobus odchodził stąd dwa razy dziennie.
Ruszyła pieszo w dół wsi. Gdzieś tu jest łóżko, które dziś ją przytuli.
* * *
Mateusz ważył w ręce ciężki klucz do drzwi wejściowych szkoły w Rycerskiej. Zardzewiały kawałek metalu, finezyjnie powykręcany, wyglądał jak wytrych do tajemnych wrót, a nie – do rozpadającego się budynku w zapadłej wsi, gdzieś na południu Polski.
Wrzucił go do bocznej kieszeni torby na laptop, która razem z niedużym workiem sportowym leżała na podłodze w przedpokoju. Wiele nie potrzebował na krótki weekendowy wypad. Oceni, w jak bardzo złym stanie jest szkoła, zrobi zdjęcia, na których będzie wyglądała możliwie najlepiej, i wystawi ją na sprzedaż na kilku portalach z nieruchomościami.
Wiedział, że musi lecieć na Bielsko i Żywiec, a dalej pokieruje go nawigacja. Osoba, która telefonicznie przyjęła jego zamówienie na jeden nocleg, twierdziła, że dojedzie na miejsce prostą drogą, bez żadnych kłopotów.
Related Posts
Kategorie
- Aktualności (517)
- Audiobooki (49)
- Bez kategorii (28)
- Ciekawostki o pisarzach (71)
- Ebooki (90)
- Fantastyka (29)
- Filmy na podstawie książek (26)
- Formaty (5)
- Kategorie książek (17)
- Konkursy (19)
- Kryminał (55)
- Książki 2019 (16)
- Książki dla dzieci (11)
- Książki na podstawie filmów (6)
- Książki papierowe (30)
- Książki tygodnia (2)
- Literatura młodzieżowa (11)
- Nagrody literackie (143)
- Nowości na Woblinku (206)
- O książkach (185)
- Premiery książek (98)
- Rankingi książek (100)
- Recenzje książek (35)
- Rynek wydawniczy (203)
- Zapowiedzi książek (57)