Moje książki okazują się zwykle mądrzejsze ode mnie – wywiad z Ann Napolitano
Ann Napolitano jest pisarką, redaktorką magazynu literackiego „One Story” oraz wykładowczynią. Jej trzecia powieść pt. „Drogi Edwardzie” zaraz po premierze znalazła się na drugim miejscu listy bestsellerów „New York Timesa”. „Witaj, piękna” to najnowsza książka, którą Napolitano ponownie podbija listy najpopularniejszych tytułów i serca czytelników na całym świecie – w tym Oprah Winfrey i Baracka Obamay. W wywiadzie dla Woblinka autorka opowiada o reakcji na telefon od Oprah, „Małych kobietkach”, koszykówce i bohaterach najnowszej powieści. Zdradza także jakie książki czytała jako dziecko, a jakie wybiera obecnie.
Wywiad z Ann Napolitano
„Witaj, piękna” to setna książka wybrana do Oprah’s Book Club, jednego z najpopularniejszych i najbardziej wpływowych klubów książki na świecie. Czytałam, że telefon od Oprah zaskoczył Panią podczas wynoszenia śmieci. Jak zareagowała Pani gdy usłyszała jej głos?
Gdy zadzwonił telefon stałam przy skrzynkach pocztowych w holu mojego apartamentowca, trzymając w ręce worek na śmieci. Na ekranie wyświetliło się połączenie z Chicago, więc pomyślałam, że to mój wujek, który tam mieszka. Kiedy usłyszałam: „Cześć, Ann, tu Oprah Winfrey”, pomyślałam, że to jedno z tych automatycznych nagrań marketingowych, w których Bill Clinton po imieniu prosi Cię o oddanie głosu na konkretnego kandydata. Jednak głos brzmiał całkiem realnie, więc odpowiedziałem głupio: „Oprah Winfrey, Oprah Winfrey?” Kiedy już stało się jasne, że to naprawdę Oprah mówiła, że uwielbia moją książkę, to poczułam się tak, jakby to wszystko działo się poza mną. Nadal nie mogę uwierzyć, że do mnie zadzwoniła. Pamiętam, że bałam się zrobić krok, czy odłożyć na ziemię ten nieszczęsny worek ze śmieciami. Czułam, że jeśli się poruszę, to to wszystko okaże się być snem, a Oprah i rozmowa z nią rozpłyną się w powietrzu.
Napisała Pani piękną i wnikliwą opowieść o miłości i tragedii, będącą jednocześnie angażującą sagą rodzinną. Książka błyskawicznie osiągnęła status bestsellera. Teraz również polscy czytelnicy będą mogli poznać historię zawartą na kartach powieści „Witaj, piękna”. Czego mogą się po niej spodziewać?
„Witaj, piękna” opowiada o zderzeniu młodego mężczyzny, który dorastał w rodzinie bez miłości, Williama Watersa, z czterema siostrami Padavano, pochodzącymi z domu, który z kolei miłość wypełniała po brzegi. To powieść zbudowana na emocjach od żałoby, dobroci, wytrwałości ducha, po głęboką ludzką potrzebę przynależności. Ostatecznie jest to opowieść o pięknie miłości, ale też o cenie, którą czasem przychodzi nam za nią zapłacić.
Kiedy w Pani głowie pojawił się zarys historii? Co stanowiło inspirację do powstania książki?
Tę książkę zaczęłam pisać na początku pandemii – nigdy nie pisałam tak dużo i tak szybko. Jednym z powodów, dla których tworzę, jest chęć zrozumienia siebie i świata. W tamtym czasie potrzebowałam tego bardziej niż zwykle: nie mogliśmy wychodzić z powodu panującego COVIDu, starałam się, aby moi dwaj synowie czuli się bezpiecznie, chociaż sama wcale się tak nie czułam, do tego zmarł właśnie mój ojciec. Byłam wdzięczna, że udało mi się znaleźć pocieszenie i choćby promyk nadziei w fikcyjnej rzeczywistości, którą stał się dla mnie świat „Witaj, piękna”. Byłam bardzo zaangażowana w życie smutnego chłopca o imieniu William, który w poszukiwaniu towarzystwa kozłował z impetem piłkę do koszykówki i w historię silnych, pełnych pasji i nierozłącznych sióstr Padavano, które wkroczyły w jego życie. Podczas pisania zaczęłam czuć, że mogłabym uleczyć zarówno siebie, jak i Williama, gdybym tylko miała te pełne życia siostry – Julia, Sylvie, Cecelia i Emeline – w zasięgu mojego wzroku.
W powieści, siostry Padavano porównywały się do sióstr March z „Małych kobietek”. Czy książka Louisy May Alccott towarzyszyła Pani przy pisaniu „Witaj, piękna”?
Nie zdawałam sobie sprawy, że „Małe Kobietki” mnie zainspirowały, dopóki nie zagłębiłam się w pierwszy szkic. Siostry Padavano zaczęły porównywać się do sióstr March. Kiedy to się stało, nie mogłam uwierzyć, że wcześniej nie widziałam tych powiązań. Stworzyłam rodzinę czterech, będące ze sobą niewiarygodnie blisko, sióstr, w którą wkroczył samotny młody mężczyzna. Podobieństwa do sióstr March i Laurie cały czas tam były, tylko ja ich po prostu nie widziałam. Często jestem zaskoczona efektami swojej pracy – moje książki okazują się zwykle mądrzejsze ode mnie. „Małe Kobietki” były jedną z moich ulubionych książek, kiedy dorastałam, i najwyraźniej nigdy mnie nie opuściły.
William, Julia, Sylvie, Cecelia, Emeline, Rose, Charlie to bohaterowie z krwi i kości – wielowymiarowi, targani rozterkami, przeżywający szereg niełatwych emocji, pełni piękna, ale także niedoskonałości. Która z postaci jest Pani najbliższa? Komu „kibicowała” Pani najbardziej?
Każdy ze stworzonych przeze mnie bohaterów jest mi bliski. W każdym z nich jest jakaś cząstka mnie, no może poza Julią i Rose. Jednak myślę, że najbardziej przypominam Sylvie. I oczywiście cały czas kibicowałam Williamowi! Po części dlatego, że nie byłam pewna, czy wszystko będzie u niego w porządku.
William dorastał w cieniu tragedii i jedynym promykiem słońca jaki towarzyszył jego dojrzewaniu była koszykówka. Dlaczego zdecydowała się Pani na akurat ten sport?
Na kilka lat przed tym, jak zaczęłam pisać „Witaj, piękna”, wpadłam w obsesję na punkcie historii koszykówki. Przeczytałam każdą książkę non-fiction o koszykówce, jaką tylko mogłam zdobyć. Dorastałam grając w piłkę nożną, mój mąż i dzieci także w nią grają. Ta obsesja na punkcie koszykówki wydawała się nie mieć sensu, jednak była niezaprzeczalna. Chociaż nie potrafiłam powiedzieć dlaczego, dość szybko okazało się, że jest tak silna, że musi stać się częścią mojej pracy. I tak doszło do tego, że mały, smutny, grający w kosza chłopiec, stał się jednym z pierwszych obrazów „Witaj piękna”.
Pani wcześniejsza powieść pt. „Drogi Edwardzie” osiągnęła status bestsellera New York Timesa i podbiła serca czytelników na całym świecie. Teraz sprawa ma się podobnie z „Witaj, piękna”. Jak to jest być autorką tłumaczonych na wiele języków bestsellerów? Czy czuje się pani spełniona jako pisarka?
Jestem zszokowana, ale też codziennie czuję wdzięczność. Szczerze mówiąc, nadal nie mogę w to uwierzyć.
Czy trudniej było Pani napisać debiutancki tytuł „W zasięgu ręki”, czy pierwszą powieść po bestsellerze „Drogi Edwardzie”? Domyślam się, że powstaniu „Witaj, piękna” mogła towarzyszyć spora presja.
Każda książka jest wyzwaniem na swój sposób. Kiedy pisałam „W zasięgu ręki”, wciąż zastanawiałam się, jak w ogóle napisać książkę, więc myślę, że to było na swój sposób najtrudniejsze.
Czy w Pani powieściach odnajdziemy jakieś wątki autobiograficzne?
Tytuł „Witaj, piękna” zaczerpnęłam z mojego życia. Kiedy byłam mała, wspomniany już wujek z Chicago, zwykł wysyłać mi pocztówki. Zawsze zaczynał je od zwrotu „witaj, piękna”. Te słowa bardzo mnie poruszały, sprawiały, że czułam się wyjątkowa. Stąd pomysł, że Charlie Padavano będzie właśnie tak witał swoje córki za każdym razem, gdy je zobaczy.
A co sprawiło, że w ogóle zaczęła Pani pisać?
Jako dziecko byłam zagorzałą czytelniczką, a w wieku dziesięciu lat zaczęłam pisać powieść (poddałam się po sześciu stronach…). Od tego momentu nie przestałam pisać, ale byłam bardzo nieśmiała, więc dość długo trzymałam to w tajemnicy.
Jak wyglądają Pani literackie plany na przyszłość? Czy pracuje Pani obecnie nad nową powieścią? Jeśli tak, to czy może Pani zdradzić, nad jaką?
Pracuję nad nową powieścią, choć nie mogę jeszcze nic zdradzić. To, co mnie zainspirowało tym razem, to drzewa. Akcja rozgrywa się w zaułku, w którym dorastałam, i opowiada o ludziach i drzewach stamtąd.
Na koniec zawsze pytamy naszych rozmówców o dwie rzeczy: młodzieńcze wspomnienia związane z literaturą i ulubione książki.
W każdą sobotę zwykłam przychodzić do biblioteki z ogromną torbą, którą wypełniałam książkami na nadchodzący tydzień. Bibliotekarze mnie kochali. A czytałam dosłownie wszystko! Westreny Zane Gray, kryminały Nancy Drew, „Małe kobietki”, „Tajemniczy ogród” – mogłabym tak wymieniać bez końca.
A jakie książki czyta Pani obecnie? Mogłaby Pani wymienić pięć ulubionych tytułów?
Aktualnie czytam „All The Sinners Bleed” S.A. Cosby’ego – jak na razie jest rewelacyjna. W ubiegłym roku zachwyciły mnie książki z serii „Czwartkowy klub zbrodni” Richarda Osmana, „Crook Manifesto” Colsona Whiteheada, „Małe życie” Hanyi Yanagihary, „Miasto niedźwiedzia” Frederika Backmana i „Morze spokoju” Emily St. John Mandel.
Wywiad przeprowadziła Martyna Latkowska
Fot. Jake Chessum
Tags In
Kategorie
- Aktualności (518)
- Audiobooki (49)
- Bez kategorii (28)
- Ciekawostki o pisarzach (71)
- Ebooki (90)
- Fantastyka (29)
- Filmy na podstawie książek (26)
- Formaty (5)
- Kategorie książek (17)
- Konkursy (19)
- Kryminał (55)
- Książki 2019 (16)
- Książki dla dzieci (11)
- Książki na podstawie filmów (6)
- Książki papierowe (30)
- Książki tygodnia (2)
- Literatura młodzieżowa (11)
- Nagrody literackie (143)
- Nowości na Woblinku (206)
- O książkach (186)
- Premiery książek (98)
- Rankingi książek (100)
- Recenzje książek (35)
- Rynek wydawniczy (203)
- Zapowiedzi książek (57)