Alek Rogoziński jest autorem bestsellerowych komedii kryminalnych łączących wciągające intrygi z dużą dawką humoru. Zadebiutował w 2015 roku powieścią pt. „Ukochany z piekła rodem”. Jego książki sprzedały się w nakładzie przekraczającym milion egzemplarzy. Prywatnie jest wielkim fanem muzyki i podróżowania. W wywiadzie dla Woblinka Alek Rogoziński opowiada o swoich nowych powieściach z zimą w tle, o czerpaniu inspiracji z życia codziennego i obserwacji ludzi, o procesie twórczym, a także o lekturach z dzieciństwa i ulubionych książkach.

Wywiad z Alkiem Rogozińskim

Niedawno ukazały się dwie Pana powieści – „Zabójczy kulig” oraz „Póki śnieg nas nie rozłączy”. Łączy je charakterystyczne dla Pana połączenie wyjątkowego humoru ze zbrodnią i adekwatny do pory roku tytuł. Czego czytelnicy mogą spodziewać się po tych książkach?

Mam nadzieję, że chwili oddechu i relaksu. Po to są moje książki, aby na chwilę odebrać się od codzienności i zagościć w świecie ironii, absurdu i przejrzeć się naszej rzeczywistości w krzywym zwierciadle. A przy okazji rozwiązać razem z moimi bohaterami kolejne zagadki kryminalne.

W „Zabójczym kuligu” paczka przyjaciół, którzy znają się jeszcze z liceum, wybiera się na wspólny wypad do pełnego śniegu Zakopanego. Do grona znajomych należą m.in. supermodelka, emerytowany piłkarz, pisarz czy znani już Pana czytelnikom właściciele agencji PR. Mógłby Pan powiedzieć coś więcej o bohaterach powieści?

Głównymi bohaterami są współwłaściciele agencji eventowej, Mariusz Kosek, zwany Mario, i Dominika Szustek, tytułowana przez znajomych Miśką. Pojawili się oni wcześniej w powieściach „Śmierć w blasku fleszy” i „Dom tajemnic”. Znają się i przyjaźnią od czasów licealnych. Cała reszta wymienionych postaci to ich koledzy z tamtych czasów. Teraz mają się wszyscy zobaczyć ponownie i przekonać, że czasem niekoniecznie robić takie sentymentalne powroty. Zwłaszcza kiedy w paradę wejdzie morderstwo.

Skąd pomysł na widowiskowe psikusy, jakie urządzają sobie bohaterowie książki?

Często ze znajomymi urządzaliśmy sobie takie kawały. Może nie aż tak widowiskowe jak bohaterowie powieści, ale równie zaskakujące. Wspomnienie naszych harców przemyciłem na karty „Zabójczego kuligu”.

Pana bohaterowie to postacie, które zdecydowanie można polubić – nawet mimo ich przywar (a może właśnie dzięki nim!). Czy do któregoś z nich jest Pan szczególnie przywiązany?

Do komisarza Darskiego. Biedak wystąpił w dwudziestu kilku moich książkach, a jeszcze nie doczekał się takiej, w której byłyby postacią pierwszoplanową. Muszę to nadrobić. Tym bardziej, że moje Czytelniczki go uwielbiają. Pewnie dlatego, że jest podobny do Matta Bomera.

W kilku Pana powieściach – w tym najnowszej pt. „Póki śnieg nas nie rozłączy” – punktuje Pan show-biznes i tworzące go „gwiazdy” czy promujących je dziennikarzy. Czy chciał Pan przez to skomentować współczesną rzeczywistość i to, co dzieje się na serwisach plotkarskich oraz w social mediach?

Przez kilkanaście lat pracowałem w tabloidzie i wielu celebrytów zalazło mi za skórę. Teraz od czasu do czasu odpłacał im pięknym za nadobne. Nadal, chyba z przyzwyczajenia, lubię wiedzieć, co piszczy w show-biznesie. Dlatego uwielbiam oglądać podcasty Vogule Poland. Ich cotygodniowe prasówki to nie tylko moje okienko do świata „znanych i lubianych”, ale i genialna rozrywka.

„Zabójczy kulig” to osobna opowieść, a „Póki śnieg nas nie rozłączy” jest siódmym tomem z serii Róża Krull na tropie. Woli Pan pisać historie w ramach cyklu czy osobne powieści?

Trudno powiedzieć… Im większą mam sklerozę, tym bardziej wolę pojedyncze opowieści, bo przy seriach można się zawsze potknąć na jakimś szczególe biograficznym, ujawnionym w poprzednich tomach, o którym się teraz zapomniało. Z drugiej strony przy seriach nie trzeba już od zera kreować postaci. Ciężki wybór, a w przypadku tych dwóch powieści niemożliwy do rozstrzygnięcia, bo obie pisało się szybko i sprawnie.

W jednym z wywiadów mówił Pan, że inspiracje czerpie Pan z ludzi, ich opowieści, przywar czy historii. A co z samymi morderstwami? Czy któreś z nich zostało zainspirowane prawdziwą zbrodnią?

Nie. Wszystkie morderstwa powstały w mojej głowie. Dlatego nie warto mi podpadać. Nawymyślałem tylko zbrodni, że chyba bez trudu mógłbym się już teraz pozbyć jakiegoś wroga. Na zawsze! (śmiech)

Pana powieści pełne są błyskotliwych żartów i nawiązań do tego, co akurat dzieje się w naszej rzeczywistości. Inspirację do pisania czerpie Pan z obserwowania ludzkich zachowań w realnym świecie  czy może tym wirtualnym?

Kocham obserwować ludzi, patrzeć na ich reakcje w różnych sytuacjach, słuchać tego, co mówią. To największa skarbnica pomysłów. Ostatnio w sklepie trafiła mi się dyskusja o wędzonych rybich brzuszkach. Jedna z pań mówiła, że są takie jakieś „chudziutkie”, na co pan za nią skomentował: „Widać były na keto diecie”, a sprzedawczyni odparła pocieszająco, że: „Chude nie idą w boczki”, a ktoś z kolejki, że wszystko z tego sklepu idzie w pi*du, bo jest przeterminowane i wstyd to sprzedawać, a ktoś inny, że w takim razie po co to kupuje, a on na to, że właśnie po to, żeby go nie kusiło, bo mu dietetyk kazał schudnąć. Słuchałem tego zapewne z otwartymi ustami, bo w sumie zaschło mi w gardle. Naród polski potrafi jak żaden inny i to mu nie mija! A mnie inspiruje.

Pisze Pan o sobie „Z zawodu dziennikarz, z pasji kryminalista… to znaczy – twórca kryminałów.” Jak to się stało, że zaczął pisać Pan powieści kryminalne? Co skłoniło Pana do tworzenia akurat w tym gatunku i połączenia go z komedią?

To proste. Moją idolką była, jest i będzie Joanna Chmielewska. Po jej śmierci komedia kryminalna trochę podupadła. Postanowiłem to zmienić. Traktuję to jako hołd dla książek, które pomogły mi wytrzymać dzieciństwo i zawsze sprawiały, że miałem dobry humor. Nawet w tragicznych życiowych momentach.

Zima za oknem, a święta za pasem. Szybko robi się ciemno, aura nie sprzyja spędzaniu czasu poza domem – czy jest to dla Pana czas szczególnie sprzyjający pisaniu? A może wręcz przeciwnie?

Piszę z reguły w nocy, więc pora roku jest mi obojętna. Podwórko przed moim domem o piątej nad ranem o każdej porze roku jest podobne. Może tylko zimą czasem bardziej białe i wtedy mnie wkurza, bo mam męty w oczach. Na białym lepiej je widać. Latają i mnie denerwują.

Wielu pisarzy ma swoje twórcze nawyki. Ernest Hemingway i Virginia Woolf pisali na stojąco, a Truman Capote na leżąco, za to z papierosem i filiżanką kawy. Czy ma Pan jakieś rytuały związane z pisaniem?

Wypijam hektolitry Earl Graya, przerwy w pisaniu wypełniam muzyką i muszę mieć ładny zapach w pokoju, więc zużywam tony świec zapachowych. Ostatnio tych o aromacie świeżej bawełny. Jakkolwiek głupia nie byłaby ta nazwa.

Jak wyglądają Pana literackie plany na przyszłość? Czy pracuje Pan obecnie nad nową powieścią?

Zawsze. I nigdy o tym nie mówię, póki czegoś nie skończę i nie oddam wydawcy.

Na koniec zawsze pytamy naszych rozmówców o dwie rzeczy: młodzieńcze wspomnienia związane z literaturą i ulubione książki. Jakie książki czytał Pan w dzieciństwie?

Głównie historyczne. Jako nastolatek przeczytałem lwią część książek profesora Aleksandra Krawczuka. Fascynacja starożytnym Rzymem mieszała mi się z uwielbieniem dla poczucia humoru Joanny Chmielewskiej i szacunkiem dla logiki Agathy Christie.

Jakie książki czyta Alek Rogoziński? Mógłby Pan wymienić pięć najważniejszych książek w Pana życiu?

Taki TOP 5, to „Przygody dobrego wojaka Szwejka” Jaroslava Haska, „Władca Pierścieni” Tolkiena, „Ja, Klaudiusz” Roberta Gravesa, „Królowie przeklęci” Maurice’a Druona i „Kod Leonarda Da Vinci” Dana Browna, a ostatnio seria przezabawnych książek Evzena Bocka o losach „Ostatniej arystokratki”.

Wywiad przeprowadziła Martyna Latkowska

Fot. archiwum prywatne Autora