23 października ukaże się najnowsza powieść Adriana Bednarka pt. „Śledztwo Diabła”. To 8. tom cyklu z Kubą Sobaczyńskim. Już dzisiaj w księgarni internetowej Woblink znajdziecie ebooka tej powieści w przedpremierze! Dodatkowo, dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zaczytani, mamy dla Was unikatowy fragment książki. Zapraszamy do lektury!

Śledztwo Diabła – najnowsza powieść Adriana Bednarka

Przedpremiera śledztwo diabła adrian bednarek
Kup ebooka Śledztwo diabła na Woblink.com

Gdy najciemniejsze pragnienia stają się więzieniem, wolność to tylko iluzja.

Kuba Sobański przez przypadek trafia na miejsce nieswojej zbrodni, stając się głównym podejrzanym.
Od odpowiedzialności ratuje go Dorian, policjant i kuzyn Dony, dawnej kochanki Kuby.
Ma w tym swój cel – potrzebuje sojusznika, który pomoże rozwikłać mu zagadkę nietypowych zgonów i wymierzyć sprawiedliwość.

Unikatowy fragment powieści „Śledztwo Diabła”

PROLOG

Nałóg to potężna siła. Sięgnięcie po używkę wywołuje u uzależnionego poczucie wielkości, pozwalając mu górować nad innymi. Taki człowiek odrzuca świadomość wyniszczającej specyfiki nałogu lub doskonale zdaje sobie z niej sprawę, tylko ma ją gdzieś. Niektórzy podejmują z nim walkę, dobrowolnie poddają się katorżniczym cierpieniom, wmawiając sobie, że robią to w imię odzyskania wolności. Są w błędzie. Wolnym od nałogu można być tylko przed zaproszeniem go do siebie. Nawet stłumiony zostaje ze swoim nosicielem na zawsze. Często chowa się w najgłębszych zakamarkach umysłu, czekając na wielki kryzys wymagający oczyszczenia lub jeszcze większy triumf, który bez symbiozy z używką jest niepełny niczym seks pozbawiony orgazmu.

Nałóg nigdy nie znika. Tylko ci, którzy są w stanie to zrozumieć, umieją się z nim dogadać. Inni żyją w ciągłym strachu, każdy dzień zaczynając z obawą, że to właśnie dziś demon rozszarpie pręty i zaatakuje.

Jestem nałogowcem z wieloletnim stażem i zaliczam się do wyjątkowego grona ludzi potrafiących dogadać się ze swoją bestią. Choć sam, z własnej woli, nie zacząłem tego przekleństwa, większość mojego życia składa się z różnych faz obcowania z nałogiem. Na studiach oddawałem mu się w pełni – to on decydował, kiedy i jak zostanie zaspokojony. Potem, wraz z dojrzałością i towarzyszącymi jej doświadczeniami, próbowałem się go pozbyć. Myślałem, że znalazłem idealną odmianę używki, po której już żadna nie będzie odpowiednio smakować. Nie miałem racji. Czas zatarł wspomnienie doskonałości i nałóg znów upomniał się o swoje. Później trafiłem na sześć lat do więziennej izolacji. Tam przekonałem się, że potrafi być również cierpliwy. Na wolność wrócił wraz ze mną.

Gdy z przyczyn niezależnych ode mnie nie mogłem po niego sięgnąć, spróbowałem innego gatunku draga. Znów naiwnie wierzyłem, że oszukam rzeczywistość i silniejszy halucynogen wreszcie mnie wyleczy. Ostatecznie nałóg i tak zaatakował, wybierając najbardziej nieodpowiednią odmianę ulubionej używki. Świadomy ryzyka podjąłem kolejną walkę. Byłem za słaby, żeby ją wygrać, i za silny, żeby ponieść całkowitą klęskę, dlatego zawarliśmy sojusz. Na mocy jego postanowień spędzam piątkową noc daleko od domu.

Wnętrze niewygodnej škody octavii przesiąknięte jest dymem. Palę jednego papierosa za drugim, bo bezczynne siedzenie doprowadza mnie do szału. Nie mogę wysiąść, zostają fajki i własne myśli. Jestem pobudzony, choć jednocześnie zmęczony. Adrenalina skacze, orzeźwiając niczym lodowaty prysznic, zaraz po niej przychodzi zjazd zachęcający do krótkiej drzemki. Gaszę kolejną fajkę, zamykam oczy. Pod powiekami pojawia się ona. Jej kocie spojrzenie wywołuje dreszcze. Opiera dłoń na mojej nodze, brnie wyżej.

Zrozum wreszcie, że nienawiść i pożądanie wspólnie tworzą doskonałość.

Słyszę jej głos, jest ostry jak stal damasceńska.

To jedyne, czego jeszcze nie próbowaliśmy…

Dłoń pojawia się na moim kroku, chce uczynić mnie twardym.

– Nie! – Myślę o Soni, Donie, Julii i innych niezwykłych kobietach, których w ten sposób pragnąłem. Ona nie jest żadną z nich. – Nie uda ci się!

Osiągam efekt odwrotny do zamierzonego. Zaczynam niebezpiecznie pulsować, wyobraźnia podpowiada niewłaściwie przyjemne obrazy.

Nie lubię nieposłuszeństwa!

Przyjemność szybko zamienia się w ból. Ręka znika, pojawia się twardość poniżej lędźwi. Powoli wypełnia moje wnętrze swoją niszczycielską masą. Szczypie, piecze, zaczyna rozsadzać mnie od środka. Chciałbym przerwać, ale powieki mam sklejone ze skórą, nie podniosę ich, póki koszmar będzie trwał…

Tak wygląda mój głód.

Nałóg ma na imię Klara. Stanowi dziedzictwo po starszej siostrze pedofilce, którą muszę regularnie niszczyć. Jeśli tego nie zrobię, jej głos nie ucichnie, koszmary będą mnie dręczyć i stracę kontrolę nad skrupulatnie budowaną codziennością.

Wiem, że prawdziwa Klara nie żyje, sam ją zabiłem, ale głód zawsze wywołuje namacalne omamy. Czuję, że ona naprawdę jest obok i krzywdzi mnie, jak w czasach, kiedy byłem małym chłopcem. Zbyt długie odstawienie jest zmorą nałogowców.

Chcę czegoś więcej, Kubusiu! Chcę, żebyś mnie…

Głos siostry nagle się rozmywa, ból maleje, mogę otworzyć oczy. Potworność przerwała salwa z karabinu maszynowego, sygnalizująca powiadomienie na tablecie. Ekran przenośnego urządzenia, które stoi oparte o środek kokpitu auta, przekazuje obraz z minikamery szpiegowskiej. Czujnik wykrył ruch i ożywił aplikację. Na ekranie widzę dom zbudowany piętnaście, może dwadzieścia lat temu. Żółta elewacja, poddasze, garaż, betonowe wsporniki, metalowy płot. Przed nim, za nim i naprzeciwko wąskiej drogi z chodnikiem ciągną się kolejne domy. Kamerę wcisnąłem w żywopłot okalający posesję naprzeciwko.

Klara mieszka w Żernikach Wrocławskich. To położona na południowych obrzeżach metropolii mieścina, w której emeryci dzielą się przestrzenią z ludźmi w wieku produkcyjnym. Kapliczki, kościół i stare spożywczaki krzyżują się z przedszkolem, żłobkiem, kompleksem sportowym oraz firmami z branż usługowych. Spokój, brak korków, prawdziwa idylla, która po dzisiejszej nocy już nigdy nie będzie taka sama.

Škodę zaparkowałem w szczerym polu przy Smardzowie, na ziemistym terenie wyżłobionym kołami traktorów. Wybrałem to miejsce, bo obcy często kręcący się po wiosce przykuwa uwagę tak samo jak obcy na potężnym blokowisku w największej dzielnicy Krakowa. Lepiej obserwować zdalnie, korzystając z dobrodziejstw technologii, i cierpliwie czekać.

Siedzę tu już trzy godziny, wreszcie dostałem nagrodę, bo z posesji wyjeżdża auto. Na tablecie widać męską postać za kierownicą. Pewnie zostałby dłużej albo wziął ją ze sobą, ale jutro czekają go ważne sprawy. Nie może ich zawalić. Ustawiam ciągły tryb działania kamery i uważnie przyglądam się jednemu z okien na piętrze. Przez kilka minut nie dzieje się nic. Potem błyska światło. W oknie pojawia się niewyraźna postać. Opuszcza roletę mniej więcej do trzech czwartych wysokości. To znak do działania.

Wkładam wodoodporne rękawiczki. Z plecaka wyjmuję maskę zrobioną ze skóry bydlęcej. Kupiłem ją w olbrzymim Halloween Store w Pradze. Ma kształt trupiej czaszki z mocno wyeksponowanymi zębami i lekko odstającymi kośćmi jarzmowymi. Pomalowana jest na krwistoczerwony kolor, czarne wstawki na dziąsłach, czole, nosie i oczodołach czynią ją jeszcze mroczniejszą. Od wewnątrz podszyta jest elastycznym materiałem, który dodatkowo zabezpiecza szyję. Podbródek wzmocniono miękką pianką, zapewniając odpowiednią stabilizację.

Gdy ją zakładam, nos wypełnia specyficzny zapach. Nie jest przytłaczający ani nie wywołuje wstrętu. Maska pachnie jak ekskluzywna kurtka z naturalnej skóry. Zapinam czarną bluzę z technologią Dri-FIT. Odprowadzi wilgoć, dzięki czemu nie zmarznę. Na głowę naciągam kaptur, na buty wkładam zimowe ochraniacze wykonane z poliestru. Gaszę tablet, biorę plecak i wychodzę wprost w rozkoszne objęcia wietrznej nocy.

Jest październik, na zewnątrz zimno, nieprzyjemnie. Zjazd pogodowy odstrasza od późnych spacerów. Ludzie wolą bunkrować się w domach, wypić grzańca albo zapalić jointa i obejrzeć serial na streamach. Mnie to nie dotyczy. Ja muszę biec. Mam około dwudziestu minut i trzy kilometry do pokonania.

Od kilku dni w ogóle nie biegam. Przyzwyczajony do wysiłku organizm łaknie endorfin i żeby je wydzielić, przyspiesza skuteczniej, niż gdy dostaje je codziennie. Wiem, którędy się przemieszczać, sprawdziłem trasę kilka razy, żeby nie nadziać się na kamery. To uspokaja, choć serce cały czas bije w natarczywym rytmie wyznaczanym przez pracę mięśni i wyobrażenia oczekiwanej przyjemności.

Wizualizując spełnienie, zbiegam z łąki, przecinam krajową trzysta dziewięćdziesiątkę piątkę i wpadam do wioski. Poruszam się wzdłuż starych budynków, mijam kilka ładnych willi, zapyziałe rudery, park, kapliczkę. Nad krzyżem z kwiatów ułożono napis „ratuj duszę swoją”. Brzmi zabawnie dla kogoś, kto nie ma duszy, tylko demoniczną pustkę wypełnianą pojedynczymi spotkaniami z Klarą.

Jeszcze bardziej przyspieszam. Zegarek na nadgarstku odlicza dziewiątą minutę. Ostatnie metry pokonuję truchtem. Chcę uspokoić organizm i wyrównać oddech, jednocześnie sprawdzając okolicę. W większości domów rolety są opuszczone, w niektórych jest ciemno, raptem w dwóch widać zapalone światła i ekrany telewizorów. Oba znajdują się w głębi działek.

Zatrzymuję się przed żywopłotem domu naprzeciwko celu. Z kieszeni wyciągam scyzoryk, staję na palcach, przecinam trytkę, którą przypiąłem kamerę do gałęzi, i wrzucam sprzęt do plecaka. Zegarek wskazuje czternastą minutę, w oknie naprzeciwko wciąż pali się światło, a szyba jest zaparowana. Przebiegam przez chodnik i z łatwością przeskakuję niski płot.

Gdy jestem na jej terenie, w uszach natychmiast pojawia się jęk Klary. Mąci, kusi do niewłaściwego. Kiedyś tego nie chciała. Jej odrażająca potrzeba wykształciła się w izolacji, gdy byliśmy zdani wyłącznie na siebie. Wciąż umiem się temu oprzeć.

Idąc wzdłuż domu, docieram na taras. Parter spowity jest w ciemności, góra też. Z bluzy wyciągam ratowniczy zbijak do szyb. Poręczne urządzonko wielkości połowy dłoni służy do rozbijania hartowanego szkła. Przykładam końcówkę do szyby blisko miejsca, w którym po drugiej stronie znajduje się klamka, ściskam zbijak, napieram nim na szkło, to po chwili rozbryzguje się na setki małych kawałków. Otwieram drzwi tarasowe, ściągam nakładki z butów i wrzucam je do plecaka. W końcu przekraczam próg. Nie chcę, żeby ślady trawy oraz ziemi dostały się do środka. Podeszwy mam czyste, adidasy założyłem dziś pierwszy raz.

Przyzwyczajony do ciemności wchodzę po schodach. Na górze światło przebija przez zamknięte drzwi od łazienki, słychać też lejącą się wodę. Klara zawsze kąpie się przed snem, zawsze bardzo długo i zawsze zostawia minimalnie podniesioną roletę. Dolna część okna w łazience odparowuje średnio po dwudziestu pięciu minutach od zapalenia się światła. Wtedy musi się suszyć albo wychodzi. Codzienna rutyna bywa zgubna. Przez nią pozwoliła intruzowi dostać się do domu.

Zrzucam plecak, który mógłby krępować moje ruchy, i czekam. Jak zwykle w takich chwilach napięcie uderza do mózgu niczym bąbelki szampana pitego duszkiem z półlitrowej szklanki. Woda w łazience przestaje się lać, a moje ciało wariuje. Pojawia się mrowienie w rękach, plecy zaczynają swędzieć, każda komórka i każdy nerw pragną wreszcie zatańczyć z siostrą…

W końcu klamka opada, sekundę później w drzwiach pojawia się ona. Ma mocno prześwitującą koszulkę nocną. Sięga początku jędrnie wysportowanych ud. Widzę jej piersi, wklęsłe brodawki, wspaniale szczupły brzuch i niewielki kłębek nad kobiecością. Smolistoczarne włosy są mokre, zielone spojówki błyszczą strachem. Jest zdezorientowana, zastyga w osłupieniu. Wiele bym dał, żeby móc odczytać jej myśli.

– Dzień dobry, Klaro – witam ją chrapliwym głosem.

Wiem, że naprawdę nazywa się inaczej, ale stając twarzą w twarz z ofiarą, odzieram ją z tożsamości. Jest tylko używką.

– Ty… – Język grzęźnie jej w gardle. Rozpoznała mój głos.

Specjalnie dla ciebie nie włożyłam dziś bielizny. Chyba rozumiesz tak prosty przekaz? Jestem twoja, Kubusiu, zróbmy to wreszcie!

Wewnętrzny, rozpalony głos sprawia, że na moment się zawieszam. Moja używka próbuje to wykorzystać i startuje w stronę schodów. Nie wie, że człowiek na głodzie za nic jej nie wypuści…

– Uwodzisz, a potem uciekasz?!

Chwytam ją przedramieniem za brzuch. Jest lekka jak koperta. Z łatwością rzucam nią plecami o ścianę.

– Nie! Źle to odebrałeś! – Przerażenie w jej piskliwym głosie brzmi jak najpiękniejsza ballada. – Nie uwodziłam cię, przysię…

Zaciskam dłoń na jej gardle. Posłuchałbym ballady dłużej, ale mimo odurzenia pamiętam o ryzyku. Jest piątkowa noc, do Wrocławia blisko, a nie wszyscy grzecznie siedzą w domach. Ktoś może wracać z imprezy i usłyszeć, jak wrzeszczy.

– Uwodzisz. – Górną częścią maski ocieram się o jej policzki. Klara drży, zaczyna płynąć z niej pot, czuję kwaśny zapach przez maskę. Chciałbym móc ją dotknąć. To jedyne pragnienie, którego nigdy nie spełnię. – Namawiasz do dziwnych rzeczy, proponujesz mi… – Urywam, gdy pierwszy cios ląduje na mojej masce.

Klara zaczęła się bronić. Uderzenia jej drobnych piąstek przypominają rzucanie śnieżkami. Jest to niewygodne, ale nie bolesne. Dociskając jej szyję do ściany, odsuwam się na długość wyprostowanej ręki. Wygina się, próbuje mnie dosięgnąć, ale nie daje rady. Przechodzi do kopania. Jej spojrzenie wypełniają łzy bólu, gdy trafia bosą stopą w ochraniacz piłkarski, który mam pod spodniami.

– Przyniosłem prezent, siostrzyczko. – Spojrzenie używki podąża za moją prawą ręką. – Dobrze go naostrzyłem…

Przy specjalnym pasie mam przypięty nóż do skórowania. Na widok dwudziestopięciocentymetrowego ostrza ze stali węglowo-chromowo-molibdenowej używka zaczyna piszczeć tak przeraźliwie, że dźwięk przedostaje się na zewnątrz mimo ściśniętego gardła. Rodzaj broni wybrałem celowo. Wiem, że nie wolno mi zabić jej tak, jak zabiłem poprzednią. Mimo kolejnej fazy odurzenia potrafię zachować resztki rozsądku. To efekt dogadania się z nałogiem.

– Zniszczyłaś mnie… – mruczę. – Nic ci nie zrobiłem, mogłaś znaleźć kogoś innego. Nie zakorzeniłabyś we mnie tego świństwa. – Mocno wyginam rękę, szykując się do zadania ciosu. – Nie zasługujesz na przyjemności, tylko żeby zdechnąć!

Używka zaczyna wierzgać na wszystkie strony, miota swoim pięknym ciałem, z jej oczu leci coraz więcej łez, po udzie spływa żółty strumień. Zlała się ze strachu.

– Naprawdę? – Jestem trochę rozczarowany. Lubię, kiedy Klara się broni, a nie pęka. – Myślałem, że masz w sobie więcej godności! – Wykonuję pierwszy cios.

Ostrze rozcina cienki materiał, wchodzi w brzuch i brnie dalej jak łopata w podmokłą ziemię. Klara drży, piana z ust spływa mi na rękawiczkę, nóż przeciska się przez kolejne narządy i trafia na coś twardego. Nogi dziwnie jej przy tym podrygują, gały ma wybałuszone, jej skóra blednie zaskakująco szybko. Chyba doszedłem do kręgosłupa.

– Zabójstwo to cała nasza intymność! – Przechodzą mnie dreszcze, gdy na nią krzyczę. – Wiem, że nie przestanę! – Wyjmuję nóż, wbijam ponownie, tuż obok. Chcę jeszcze raz trafić w tę samą kość. – Ale nie ty będziesz wybierać!

Ostrze przeciska się przez mięso i znów zatrzymuje na twardej powierzchni. Oczy używki zachodzą mgłą. Krew spływa z brzucha na podłogę, brudząc coraz bardziej bezwładne nogi.

– Ty mną nie rządzisz!

Czuję rozkoszne ciepło rozlewające się po moich dolnych rejonach, wszystko we mnie wibruje, przeżywam wewnętrzną ekstazę zarezerwowaną dla nielicznych. Słyszę skomlenie Klary, nieustannie patrzę jej w oczy. Zamglony wzrok czernieje, spojówki tracą blask. Umiera po trzecim ciosie, kiedy ostrze kotwiczy na tej samej kości.

Chciałbym więcej, chciałbym zmienić jej kobiecość w gulasz, połamać ręce, odciąć głowę, zerwać skórę z tych pięknych nóg. Ukarać ją za to, co mi zrobiła, w najbardziej dosadny sposób, ale nie mogę. Wbijam nóż łącznie cztery razy. Liczę, żeby nie dojść do punktu, w którym rozsądek przestanie mieć znaczenie. Przyjmuję nałóg z szacunkiem, nie grozi mi przedawkowanie.

– To ja rządzę tobą. Ty tylko uczyniłaś mnie wybitnym…

Puszczam ją. Klary nie ma, zostaje trzeźwość. Zdaję sobie sprawę, kogo naprawdę zabiłem.