Nina Zawadzka zadebiutowała na rynku w 2022 roku powieścią pt. „Dziewczyna lotnika”. Jednak jej pierwszą książką była „Miłość w czasach wojny” –  opowieść o wojnie i skomplikowanych relacjach międzyludzkich. Od dzisiaj znajdziecie ją w księgarni Woblink. Przy okazji premiery „Miłości w czasach wojny” mamy dla Was wywiad z autorką, w którym opowiada o nowo wydanej powieści, swoich inspiracjach, procesie twórczym i ulubionych książkach, a także o tym dlaczego „Miłość w czasach wojny” ukazała się dopiero teraz. Zapraszamy do lektury!

Nina Zawadzka – wywiad

Pierwszą Pani powieścią była wydana w ubiegłym roku „Dziewczyna lotnika”. To opowieść o życiu w cieniu wojny, utraconych marzeniach i wielkiej miłości. Na dniach ukaże się Pani najnowsza książka. Czego czytelnicy mogą spodziewać się po „Miłości w czasach wojny”?

Myślę, że tego co mnie towarzyszyło podczas pisania, czyli emocji, wzruszeń, ale i zdumienia nad historią rozgrywającą się na Kresach Wschodnich. Starałam się napisać powieść o kobietach, które muszą zmagać się z problemami, niejako narzuconymi im na barki przez genetykę czy sytuację polityczną i zrobić to w taki sposób, by każda z nas mogła wyłuskać z moich bohaterek coś dla siebie. Coś co obudzi drzemiącą w nas siłę do zmagania się z chorobą, zawiłościami w relacjach rodzinnych, czy uczuciami, które niejednokrotnie są trudne do zdefiniowania. Z pewnością jest to powieść, która przyniesie duży ładunek emocjonalny i skłoni do refleksji.

Czytałam, że bodźcem do napisania tej powieści była prawdziwa historia i to Pani historia! Czy udało się Pani odkryć kryjące się w przeszłości tajemnice?

Miłość w czasach wojny Nina Zawadzka
Kup ebooka Miłość w czasach wojny na Woblink.com

Tak jak w przypadku „Dziewczyny lotnika” tak i tutaj zaczątkiem do pisania była próba odtworzenia historii moich pradziadków. Niestety jest to żmudny proces i dużo bardziej skomplikowany, niż napisanie powieści. Losy Stefanii i Iwana pojawiały się w moich myślach za każdym razem, gdy docierałam do kolejnych dokumentów, jednak jeszcze nie udało mi się odkryć prawdziwej historii prababci, choć co jakiś czas powracam do tego tematu. Mam nadzieję, że kiedyś tak jak bohaterka „Miłości w czasach wojny” zdołam dowiedzieć się, co naprawdę wydarzyło się w pewnej wsi pod Stanisławowem podczas II wojny światowej.

Jak wyglądał proces tworzenia powieści, z którą czuła się Pani emocjonalnie tak bardzo związana?

Kiedy pisałam „Miłość w czasach wojny” pracowałam jeszcze na etacie, więc próbowałam wyłuskać z codzienności każdą wolną chwilę, która pozwoliłaby zapisać to, co siedziało mi w myślach. Starałam się oczywiście pisać tylko po pracy, ale zdarzały się dni, gdy potrzeba pisania była tak silna, że fragmenty zapisywałam na skrawkach papieru, chusteczkach, notatkach w telefonie, czy na odwrocie listy zakupów między regałami w sklepie. To było czyste szaleństwo, ale zwyczajnie nie potrafiłam się powstrzymać. I nawet nie chodziło o to, że nie „doniosę” tych słów do domu. Po prostu nie chciałam rozstawać się z bohaterami. Dlatego teraz tak cieszy mnie, że czytelników ta historia również pochłania.

„Miłość w czasach wojny” to opowieść o nienawiści, uprzedzeniach, złych wyborach, okrucieństwie, ale także o miłości i nadziei. Z jakimi przemyśleniami chciała Pani zostawić czytelników po skończonej lekturze?

Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ „Miłość w czasach wojny” to opowieść, która z pewnością skłoni czytelników do refleksji, choć nie takiej, jaką pierwotnie zakładałam. Głównym celem było dla mnie przybliżenie pląsawicy Huntingtona, bardzo późno diagnozowanej, na którą niestety nie ma lekarstwa. Z racji pochodzenia prababci zagłębiłam się też w historię Kresów Wschodnich, chcąc znaleźć odpowiedź na pytanie: Dlaczego między naszymi narodami zrodziła się nienawiść? Jednak w cieniu obecnej sytuacji politycznej to właśnie relacje polsko-ukraińskie wysuwają się na pierwszy plan, a powieść w sposób zupełnie niezamierzony stała się bardzo aktualna. Dlatego teraz przychodzą mi na myśl pytania, które czytelnicy mogliby zadać sobie po tej lekturze. Przede wszystkim czy warto chować urazę do człowieka, który krzywdzi nas dlatego, że choruje? Czy warto pielęgnować w sobie niechęć do kogoś przez pryzmat jego narodowości? Czy warto zagłębiać się we wspomnienia, nie dając sobie szansy na zrozumienie? Czy warto tkwić w swoich przekonaniach, czy nie lepiej waśnie i spory zostawić za sobą? To są dość trudne pytania w momencie, gdy historia niejako zatoczyła koło, a wśród nas jest wiele osób pamiętających krzywdy zadane na Kresach Wschodnich.

Bohaterowie „Miłości w czasach wojny” pochodzą z dwóch skrajnie różnych światów, a ich miłość jest uważana przez wielu za zakazaną. Co Pani zdaniem tak bardzo przyciąga nas do historii o miłości z góry skazanej na niepowodzenie, takiej, o jaką trzeba nieustannie walczyć?

W moim przekonaniu prawdziwa miłość jest uczuciem, które zwycięża wszystko i myślę, że wielu z nas ma podobne zdanie na ten temat. Dlatego w czasach, gdy tak szybko rezygnujemy z miłości usilnie goniąc za nowymi uniesieniami, przypominanie o jej sile jest potrzebne. Intensywna walka o zakazane uczucie rodzi w nas chęć zadbania o własne relacje. Ufamy, że jeśli przetrwało uczucie osadzone w trudnych czasach i z góry skazane na porażkę, to nam również uda się utrzymać więź. I to jest najważniejsza nauka, którą możemy wynieść z czytania takich historii.

Głównymi bohaterkami powieści są nieszczęśliwie zakochana arystokratka Stefania i Zofia, która u schyłku życia pragnie poznać sekret swojego pochodzenia. Która z bohaterek jest Pani bliższa?

Zdecydowanie Zofia. To bohaterka, która tak jak ja szuka informacji o swoich korzeniach, stara się uczyć na błędach i często też wpada w sytuacje, z których nie widzi wyjścia, a które okazują się jej przeznaczeniem.

Jedna z protagonistek cierpi na nieuleczalną chorobę. Dlaczego zdecydowała się Pani na przedstawienie postaci z pląsawicą Huntingtona?

Kilka lat temu pląsawica Huntingtona pojawiła się w moim środowisku pracy u osoby, której daleko było do emerytury. Wtedy też zainteresowałam się tą rzadką chorobą genetyczną. Zazwyczaj pierwsze objawy pojawiają się dopiero po czterdziestce i nie łączy się ich od razu z Huntingtonem. Okresowe trudności z planowaniem czy przyswajaniem informacji są zwykle bagatelizowane i mogą być przecież objawem zmęczenia, czy przepracowania. Stąd też wiele osób nie wie, że choruje. Na pląsawicę Huntingtona nie ma lekarstwa. Stosuje się jedynie objawowe leczenie, choć i ono nie zawsze pomaga.

W powieści Stefania otrzymuje od przypadkowo spotkanej Cyganki nieszczęśliwą przepowiednię. Mimo, iż dziewczyna za wszelką cenę próbuję odwrócić linię swojego życia, mimowolnie spełnia słowa wróżbitki. Jak duży wpływ mamy Pani zdaniem na swój los? Czy możemy wpłynąć na swoje przeznaczenie?

Wierzę, że każdy z nas ma w życiu określoną misję do wykonania, choć w dużej mierze jesteśmy odpowiedzialni za swoje przeznaczenie. To nasze wybory, preferencje czy zasady jakimi kierujemy się w życiu prowadzą nas do określonego celu. Nadmierna wiara w nieuchronność losu może wpływać na nas destrukcyjnie, dlatego uważam, że przede wszystkim należy postępować zgodnie ze swoim sumieniem, a jeżeli coś jest nam zapisane w gwiazdach z pewnością ma na celu uczynienie nas lepszym.

Pytania o źródła nienawiści, jakie zadanie Pani na kartach książki są aktualne, zwłaszcza teraz. Czy bohaterom powieści udało się znaleźć na nie jakąkolwiek odpowiedź?

Dziewczyna lotnika Nina Zawadzka
Kup ebooka, audiobooka lub książkę papierową Dziewczyna lotnika na Woblink.com

Źródłem nienawiści na Kresach Wschodnich w głównej mierze była ziemia, dyskryminacja Ukraińców oraz piastowanie urzędów przez Polaków, którzy mimo wszystko stanowili na tych terenach mniejszość narodową. Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów zapatrzona w nazistowski kult „czystej rasy” zapragnęła na Kresach właśnie takiego porządku. To jednak jest moja odpowiedź, którą wysnułam na podstawie zebranej dokumentacji czy książek dr hab. Grzegorza Motyki, specjalizującego się w relacjach polsko-ukraińskich. Jednak bohaterowie powieści mogli jedynie przypuszczać o co chodziło w tym sporze, a świadkowie tamtych wydarzeń po dziś dzień nie mogą pojąć dlaczego zaistniały tak niesamowicie brutalne, wręcz porażające swoim nieprawdopodobieństwem zbrodnie.

W Pani powieści jest wiele łamiących serce momentów. Jednym z nich jest rozmowa Zofii z synem. Czy są Pani zdaniem takie rzeczy, których nie da się wybaczyć?

Osobiście nie miałam w życiu takich sytuacji, gdy nie zdołałam komuś wybaczyć. Choć to nie oznacza, że moje życie składa się jedynie z przyjemności. Wręcz przeciwnie. Czasem mam wrażenie, że życie testuje na ile w tej materii może sobie ze mną pozwolić. Mimo wszystko jestem zdania, że każdemu należy się przebaczenie. Zdecydowanie trudniejsze jest zapomnienie o zadanych krzywdach.

W obu Pani powieściach bardzo ważną rolę odgrywa historia. Kiedy zaczęła się nią Pani pasjonować?

To było jeszcze w czasach szkolnych. Wtedy bardzo chciałam zostać archeologiem i chłonęłam wszystko, co było związane z historią. Przez dwa lata liceum chodziłam na profil historyczny. Opowiadanie o przeszłości szło mi całkiem nieźle, jednak totalnie nie miałam pamięci do dat. Konsekwentnie myliłam wszystkie daty powstań, czy ważnych wydarzeń, więc zrezygnowałam i w klasie maturalnej zdecydowałam się zdawać biologię oraz chemię, ale pasja została. Teraz „bawię się” w archeologa, odgrzebując potrzebne do powieści informacje. Często zatracam się w tym tak bardzo, że samo pisanie jest tylko krótkim etapem wieńczącym moje poszukiwania.

Wracając do literackich początków. Urodziła się Pani w rocznicę założenia Związku Zawodowego Literatów Polskich. Czy od samego początku chciała Pani zostać pisarką?

Pamiętam jak w pierwszej klasie podstawówki wychowawczyni przybliżała nam życiorys patrona szkoły. Powiedziała wtedy: Bolesław Prus był powieściopisarzem. Bardzo mi się to spodobało i pomyślałam, że też kiedyś chciałabym być powieściopisarką. Miałam w sobie jakieś dziwne przeświadczenie, że tak właśnie będzie. Nawet jeśli później ktoś z mojego otoczenia wydał książkę gratulowałam mu i mówiłam, że kiedyś do niego dołączę, choć myślałam raczej o emeryturze. Cieszę się, że jednak zdecydowałam się zacząć swoją twórczą drogę wcześniej. Teraz nie wyobrażam sobie bez niej życia.

„Dziewczyna lotnika” była Pani debiutem. Jak wyglądała Pani droga do wydania pierwszej książki? I czym różniła się  praca nad debiutem od pracy nad kolejną książką?

„Dziewczyna lotnika” była moją pierwszą powieścią o tematyce wojennej, która ukazała się na rynku, jednak w rzeczywistości to właśnie „Miłość w czasach wojny” była pierwszą książką, którą napisałam, poruszając temat wojny i zawiłych relacji międzyludzkich. To właśnie tą powieścią weszłam w progi wydawnictwa Filia, jednak z uwagi na wojnę rozgrywającą się w Ukrainie i szacunku do ofiar konfliktu zmieniliśmy kolejność wydania. „Miłość w czasach wojny” powstawała przeszło rok, „Dziewczyna lotnika” równo trzy miesiące. Różnica w czasie wynikała przede wszystkim z ładunku emocjonalnego, jednak to „Miłość w czasach wojny” zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. Praca nad tą powieścią pozwoliła mi częściowo poznać losy swojej rodziny, uporządkować sobie w głowie wiele rzeczy, ale też otworzyła mi drogę do literackiego świata. Emocje, które temu towarzyszyły będą ze mną już zawsze i to z nich czerpię motywację do pracy nad kolejnymi tytułami.

Agatha Christie wymyślała fabuły swoich książek podczas prozaicznych czynności, np. zmywania naczyń. Victor Hugo pisał nago, a Honoré de Balzac pił niewiarygodne ilości kawy. Jak to wygląda u Pani? Czy ma Pani jakieś rytuały związane z pisaniem?

W zasadzie moje rytuały dziwnym trafem wiążą się z daną powieścią. Każda z nich powstaje w nieco innych warunkach, jednak zawsze towarzyszy mi bałagan. Rozsypane notatki, kserokopie dokumentów, stare mapy miast, stos książek i dziesiątki otwartych stron internetowych z archiwalnymi zdjęciami, planami przestrzennymi budynków czy starymi gazetami. Najlepiej pisze mi się wczesnym rankiem, ponieważ lubię obserwować wschody słońca. Muszę też wypić kawę, choć ostatnio lekarz rodzinny nakazał znaczne ograniczenie, więc pewnie nowa powieść będzie powstawać w towarzystwie dzbanka zielonej herbaty.

Jak wyglądają Pani literackie plany na przyszłość? Czy pracuje Pani obecnie nad nową powieścią? Jeśli tak to czy może Pani uchylić rąbka tajemnicy?

Literackie plany na przyszłość mam dość mocno sprecyzowane. Kolejne książki ukażą się już niebawem. Dwie mam już napisane, więc mogę powiedzieć tyle, że będą to również powieści z zarysowanym tłem historycznym. Każda z nich poruszy inne gałęzie II wojny światowej i mam nadzieję również serca Czytelników.

Na koniec zawsze pytamy naszych rozmówców o dwie rzeczy: młodzieńcze wspomnienia związane z literaturą i ulubione książki. Czy książki były od zawsze obecne w Pani życiu? Co czytała Pani dzieciństwie i czy pamięta Pani pierwszą samodzielnie wybraną książkę?

Odkąd pamiętam książki były w zasięgu ręki, a w dzieciństwie zdecydowanie królowała „Heidi” Joanny Spyri, którą czytałam młodszej siostrze. Później zaczytywałam się w „Dzieci z Bullerbyn” autorstwa Astrid Lindgren czy książkach Lucy Maud Montgomery o „Ani z Zielonego Wzgórza”. Czasy nastoletnie należały do Meg Cabot i jej „Pamiętników księżniczki”. Pierwszej samodzielnie wybranej książki nie pamiętam, chociaż nieraz zdarzało się, że z wakacji wracałyśmy z siostrą z walizkami pełnymi książek zamiast pamiątek. Natomiast wyjątkowe miejsce w moim sercu należy do pierwszej powieści z tłem historycznym. Była to „Biała wilczyca” Theresy Révay.

W ostatnim pytaniu tradycyjnie prosimy rozmówców o wskazanie swoich ulubionych tytułów. Takie 5 najważniejszych dla Pani książek.

Jako czytelniczka również bardzo lubię powieści z wojną w tle, więc oprócz wspomnianej „Białej wilczycy” Theresy Révay, często wracam do „Czerni i purpury” Wojciecha Dutki, „Słowika” Kristin Hannah, „Na zachodzie bez zmian” Ericha Marii Remarque’a, czy „Córki piekarza” Sary McCoy.

Wywiad przeprowadziła Martyna Gancarczyk

Autorem zdjęcia Niny Zawadzkiej jest Foggy Stories Zbigniew Pocian