Marcin Napiórkowski jest profesorem w Zakładzie Kultury Współczesnej oraz w Centrum Badania Ryzyka Systemowego na Uniwersytecie Warszawskim. W swoim dorobku literackim ma kilka popularnych książek m.in. „Turbopatriotyzm” i „Naprawić przyszłość”. Dzisiaj ukazała się jego pierwsza powieść gatunkowa – horror „Gościni”. Z okazji premiery tego tytułu mamy dla Was wywiad z autorem, w którym opowiada o swojej książce, technologii, legendach miejskich i o tym, czego ludzie szukają w horrorach.

Marcin Napiórkowski – wywiad

Dzisiaj, 25 października, nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazała się Pana pierwsza powieść gatunkowa – horror „Gościni”. Czego czytelnicy mogą się po niej spodziewać?

Niespodzianek!

Do tej pory nie pisał Pan powieści grozy, ani powieści w ogóle. Co było impulsem do powstania tej książki i dlaczego zdecydował się Pan na horror?

Na co dzień jestem naukowcem. Zwykle analizuję cudze opowieści – rozkładam je na części, żeby dowiedzieć się, jak są zbudowane i dlaczego właściwie działają. Postanowiłem zobaczyć, co by się stało, gdyby ten proces odwrócić. Wziąłem motywy z popularnych mitów – starych i nowych – i złożyłem je w nową całość.

Bohaterowie Pana „Gościni”, na czele z Heńkiem czy Panem Wycieczką są bardzo charakterystyczni. Czy podczas tworzenia tych postaci inspirował się Pan prawdziwymi osobami czy też są oni w pełni wytworem wyobraźni?

Gościni Marcin Napiórkowski
Kup książkę lub ebooka Gościni na Woblink.com

Dla mnie w powieściach grozy naprawdę straszne nie są potwory, lecz ten moment, gdy nagle odkrywamy na kartach cudzej książki własne myśli i skrywane lęki, często nigdy do końca nie wypowiedziane. Jeśli Heniek, Pan Wycieczka i reszta ekipy brzmią wiarygodnie, to nie dlatego, że wzorowałem się na konkretnych znajomych czy sąsiadach, ale dlatego, że każdy i każda z nas albo kiedyś myślał tak jak oni, albo zna dobrze kogoś, kto takie poglądy formułował.

Z jakimi przemyśleniami chciał Pan zostawić czytelników po skończonej lekturze?

Przede wszystkim miałem nadzieję, że w ogóle skończą lekturę. To nie jest powieść z kluczem – nie ma ściśle określonego przekazu.

Technologia odgrywa współcześnie ogromną rolę, co doskonale widać na kartach Pana powieści. Chociaż chwilowy problem z zasięgiem budzi ogromny niepokój. Dlaczego technologia jest dla ludzi aż ważna, a jej brak powoduje tak duży lęk?

Nie jest tajemnicą, że technologia uzależnia nas, w wielu znaczeniach tego słowa. Aplikacje mobilne celowo tworzone są tak, by wywoływać w nas wyrzuty dopaminy i ciągłą potrzebę spoglądania na ekran. Ale nasz związek z technologią jest jeszcze głębszy!

Pomyślmy o drodze, jaką nasze opowieści przeszły od czasu pierwszych ognisk do epoki ebooków! U zarania dziejów mity były drogocennymi skarbami, które trzeba było pieczołowicie przekazywać z wioski do wioski i z pokolenia na pokolenie. Śmierć starego człowieka była jak pożar biblioteki – wraz z każdym starcem odchodziła bezpowrotnie jego mądrość. Pismo uwolniło nas od tego ciągłego lęku – zapisana historia może bez pomocy człowieka przetrwać tysiąclecia. Ale zmiany dotyczyły nie tylko trwałości. Każda wersja ustnej opowieści była odrobinę inna. Pismo uwieczniło wersję kanoniczną, każde odstępstwo mogło stać się zalążkiem innowacji lub surowo karaną herezją. W ten sposób pojawiły się święte księgi – prawa, kroniki, teksty religijne – i kasta ich uprzywilejowanych interpretatorów. Druk, umożliwiając błyskawiczne powielenie identycznych kopii, jeszcze ten proces wyostrzył. Rzadko o tym myślimy, ale to dzięki wynalazkowi Gutenberga mogły się na przykład narodzić nowoczesne narody z jednorodnym językiem, spójną władzą czy nauką i szkołą.

Dziś żyjemy w fascynującej epoce łączącej bezpośredniość i ulotność pierwszych opowieści snutych przy ogniskach z trwałością, jakiej nie zapewniał nawet druk. Ebooki nie płoną! Nasze opowieści rozproszone na serwerach, przetwarzane w mediach społecznościowych i wyświetlane na wszechobecnych podręcznych nośnikach potencjalnie trwają wiecznie, jednocześnie nieustannie mutując. Trochę przerażająca wizja, prawda?

Co jest Pana zdaniem najważniejsze w budowaniu napięcia i tworzenia atmosfery zagrożenia w horrorach?

Straszenie monstrami wyskakującymi z krzaków wydaje mi się tanie. Naprawdę straszne jest tylko to, co w nas. To, co jeden człowiek potrafi zrobić drugiemu, albo – jeszcze bardziej – to co robimy sobie sami, co robią z nami nasze wewnętrzne lęki i nieprzepracowane traumy.

Zajmuje się Pan nauką o znakach i systemach komunikacji. Co semiotyka ma wspólnego z horrorem?

Z punktu widzenia semiotyki horror to pewien uporządkowany system znaków, za pośrednictwem którego dzielimy się lękiem po to, by go wspólnie przepracować.

Horrory stają się coraz popularniejsze – widać to i w literaturze i w kinie, a produkcje takie jak „Hereditary”, „Uciekaj” czy „Czarownica” przyciągają coraz więcej odbiorców. Czy Pana zdaniem jest to związane ze stale rosnącym poziomem lęku w społeczeństwie? Czego ludzie szukają w horrorach?

Jeśli uważniej przyjrzymy się bardzo starym mitom albo dziewiętnastowiecznym baśniom to okaże się, że wiele z nich niepokojąco przypomina horrory. Horrory były z nami od zawsze, tylko że dopiero od niedawna zwykliśmy je tak nazywać i wyodrębniać jako oddzielny gatunek.

Pozostając w temacie grozy, w opisie na stronie pisze Pan: “Fascynują mnie mity konsumenckie, legendy miejskie, teorie spiskowe i pseudonaukowe.” Jak jest najciekawsza legenda miejska z jaką się Pan zetknął? A jak najstraszniejsza?

Dla mnie osobiście najstraszniejsze są nie poszczególne legendy, lecz uświadomienie sobie ich przerażającej zdolności do mutowania i infekowania naszych umysłów. Przed dekadą w Polsce popularne były historie o tym, że kebaby robi się  z podejrzanego mięsa – z psów, szczurów, może nawet z ludzi… W latach dziewięćdziesiątych identyczne fantazje snuto o wietnamskich barach. Jeszcze wcześniej takie opowieści budowały kanon negatywnych stereotypów o żydowskich karczmach. Każde kolejne pokolenie łapie się na te same niestworzone historie, które wyrażają lęki przed obcością.

W jakim gatunku czuje się Pan najlepiej? Fakt czy fikcja? I czym różni się  praca nad powieścią od pracy nad książką popularnonaukową?

Praca nad powieścią była dużo szybsza i znacznie bardziej emocjonująca.

Jak wyglądają Pana literackie plany na przyszłość? Czy pracuje Pan obecnie nad nową książką?

Mam kilka pomysłów.

Na koniec zawsze pytamy naszych rozmówców o dwie rzeczy: młodzieńcze wspomnienia związane z literaturą i ulubione książki. Jakie książki czytał Pan w dzieciństwie?

Przeróżne. Dużo polskiego i radzieckiego science fiction (Lem, Zajdel, WIśniewski-Snerg, Strugaccy). Oprócz wszelkiej możliwej fikcji przygodowej lubiłem też leksykony i słowniki.

Jakie książki czyta Marcin Napiórkowski? Mógłby Pan wymienić pięć najważniejszych książek w Pana życiu?

Trudno mi zrobić taką listę. Książki są tak różnorodne, że naprawdę ciężko je między sobą porównywać. Zawodowo kluczowe były dla mnie np. Mitologie Rolanda Barthesa czy Antropologia codzienności Rocha Sulimy. Jeśli chodzi o horrory, to nie będę oryginalny – bardzo cenię Stephena Kinga, zwłaszcza jego krótkie formy. Ostatnio zachwyciły mnie opowiadania George’a Saundersa (niektóre czytam po kilka razy i nie mogę przestać), a z powieści – Żyć Yu Hua. To chyba już z pięć pozycji się zebrało?

Wywiad przeprowadziła Martyna Latkowska

Fot. Pracownia Męskich Portretów