„Przemieszczaliśmy się niczym chmara wróbli, w postaci głośnej i bezczelnej mgławicy. Chodziliśmy na zamek. Przechodziliśmy przez wielki salon, przekraczaliśmy jadalnię, zmierzając do kuchni (albo w przeciwnym kierunku) w wielkich gromadach dzieciarni. Chodziliśmy odwiedzić kucharza René (mojego wuja), zawsze go o coś prosząc. Prosiliśmy go o pomoc w noszeniu ciężkich koszy z resztkami jedzenia, które sortowaliśmy po każdym posiłku, oraz koszy z obierkami (a czasami, przez pr...