Opis treści
Ze wstępu
Pijani niemieccy fizylierzy szli w „psychicznym ataku„ za „Tygrysami”; „Na niego jechało dziesięć czołgów i on jeden po drugim unieruchamiał je wyciąganymi jeden po drugim ze skrzyni „Panzerfaustami”; „Kawalerzyści ruszyli do samobójczej szarży na czołgi”; „Zamiast obrony dostali rozkaz nacierania„... Zdania podobne do wymienionych bardzo często można spotykać w literaturze wspomnieniowej, historycznej oraz publicystycznej, poświęconej Drugiej wojnie światowej. Duża ich część stała się już swego rodzaju sztampą, obowiązkowymi elementami narracji. Jeśli niemiecki czołg, to — „Tygrys” lub „Pantera”, jeśli samobieżne działo — to „Ferdynand”.
Jeśli trzeba pokazać żołnierza Wehrmachtu, to obowiązkowymi elementami stają się zawinięte rękawy, szare mundury, krótkie buty i pistolet maszynowy „MP-40” z hakiem pod lufą i skrzynkowym magazynkiem. Radziecki żołnierz częściej jest pokazywany z trzyliniowym karabinem, z igłowym bagnetem. Zawsze czegoś mu brakuje, jedyną jego bronią do walki z czołgami — ciężka rusznica przeciwpancerna z długą lufą, służąca jednocześnie do ostrzeliwania samolotów. Radziecki żołnierz porusza się głównie na swoich dwóch nogach, a koń w Wehrmachcie jest po prostu jakimś dziwolągiem — niemieccy żołnierze na stronach książek i w kadrach filmów do naszych dni włącznie, przemieszczają się wyłącznie samochodami ciężarowymi lub w podobnych do trumien transporterach opancerzonych „H?nomag”. W ostateczności autorzy i reżyserzy wsadzają ludzi w szarych mundurach z zwiniętymi rękawami i z „MP-40” w rękach na motocykle...