Opis treści
Nie mam właściwie nic do dodania do przedmów jakie napisałem do pierwszych tomów tego dzieła: "1812. Marsz na Moskwę" i "1812. Napoleon w Moskwie", poza tym, że niniejszy wolumen zamyka dramat, jakim była katastrofa w Rosji, dramat – jakiego doświadczyli sami najeźdźcy – opowiedziany ich własnymi słowami. Uwagi dotyczące mojej techniki tłumaczenia oraz innych metod jakie stosowałem, przedstawiając mój „słowny film", cierpliwy czytelnik może znaleźć w tamtych przedmowach.
Ukończenie całego dzieła zajęło mi prawie 25 lat. Jeśli wytrwałem do tego momentu – zaryzykuję nawet stwierdzenie: jeśli starczyło mi sił – to nie z powodu jakiejś narastającej fascynacji historią wojskowości jako taką czy nawet obsesji na tym punkcie, ale ze względu na tak liczne okazje do wejrzenia w uderzające zakamarki natury ludzkiej. Pod koniec – czasami – cała historia owego roku 1812 wydawała mi się tragicznym paradygmatem ludzkiej egzystencji. Początkowy wyniosły, by nie rzec arogancki, optymizm – chybione kalkulacje – ich przerażające rezultaty – nagi egoizm przetrwania – upór jednych, a tchórzostwo i poddanie się losowi innych – bohaterstwo i prawdziwa wielkość nielicznych – przyjaciele porzucani na poboczach dróg... Homo homini lupus – lampart nie zmienia swojego DNA, co nasze „niewybaczalne stulecie” aż nadto jasno wykazało. Żaden filozof o najbardziej pesymistycznym nastawieniu nie potrzebowałby lepszych przykładów tego, co dr Johnson nazwał „próżnością ludzkich pragnień”, a co zostało tutaj wykazane nieomal geometrycznie w estetyce - powiedziałbym – swojej własnej historycznej logiki. Nie musiałem niczego upiększać. (z przedmowy autora)