Opis treści
Lil naprawdę musiała być w strasznym stanie, skoro zjawiła się w Waldenburgu o tak nieludzkiej porze.
Nieważne, w końcu się odnalazła, to liczyło się najbardziej.
Ida nie odmówiłaby jej pomocy o żadnej porze dnia. Tak szybko biegła po schodach, że się potknęła i gdyby w ostatniej sekundzie nie złapała się poręczy, na pewno spadłaby na łeb na szyję. Po krótkim szoku otrząsnęła się i nieco zwolniła kroku. Na całe szczęście była na tyle trzeźwa, żeby zapobiec upadkowi. Tego jeszcze by teraz brakowało!
Kiedy w końcu dotarła do ciężkich, dębowych drzwi, nie mogła złapać oddechu. Serce waliło jej w piersi i kiedy otworzyła, zobaczyła Lil, która stała na schodkach jak ostatnie nieszczęście. Ida podbiegła do niej i chwyciła ją w ramiona.
– Lil, moje biedactwo!