Podłużne konchy, muszle lśniące żywą glazurą w kolorze crème brûlée, podpływają pewnej ciepłej, grudniowej nocy, rozświetlonej pełnią „super księżyca”, pod stopy Anny. Jedna po drugiej dotykają jej brodzących w wodzie stóp. Czwarta, najmniejsza, najjaśniejsza, pozostała prawie niezauważona. A przeciez, jeśli te muszle miały być zwiastunami zmian w zyciu „pociagajacej szatynki o orzechowych oczach” i jej partnera, to właśnie ta ostatnia, ta czwarta była ich zapowiedzią.A...