Opis treści
Umarło mi dziecko. Oksymoron, żadne ze słów w tym zdaniu do siebie nie pasuje. Śmierć zrobiła swoje i poszła po inne dzieci. A ja musiałam samą siebie na nowo oswoić. Jak? Nie ma w dzisiejszych czasach niemal żadnych rytuałów żałobnych, musiałam znaleźć własny.
Tydzień po nagłej śmierci mojego Tadka zaczęłam pisać dziennik. Kompulsywnie i intuicyjnie notowałam emocje, lęki, niechciane myśli i koszmarne sny. Zapisywałam błahe wydarzenia, analizowałam relacje z mężem, córką, rodziną i przyjaciółmi, przypadkowe rozmowy i spotkania. Rejestrowałam postępy w terapii stresu pourazowego, pisałam o kontaktach z psychiatrą i innymi rodzicami w żałobie.
Opowiadanie pozwoliło mi przebrnąć przez rzekę rozpaczy i beznadziei.
Chciałam pokazać wyczerpujący obraz. Że ostatecznie nie trzeba się bać, że nie trzeba cierpieć dłużej, niż to konieczne, choć krócej też się nie da – w tej rozgrywce przyspieszanie cofa pionek o kilka pól. Że to cholernie ciężka praca – nauka żonglowania żyletkami, połykania ognia i kroczenia nad przepaścią, a tym samotnym treningiem nie pochwalisz się w żadnym cyrku świata, co najwyżej sama możesz sobie bić brawo.
To jest moje życie. Straciłam dziecko i trafiłam do strefy zero, ale okazało się, że świat dookoła nadal istnieje, a ja go doświadczam. Nie jestem trędowata, nie jestem naznaczona. Mogę się moim doświadczeniem podzielić. W taki sposób postanowiłam o tym opowiedzieć.
Readlikeagirl.pl 20-12-2020
Readlikeagirl.pl 20-12-2020
“Kołysanka z huraganem” nie analizuje cierpienia. Brak na to miejsca, bo na tym etapie życie jest wyłącznie próbą przetrwania. Liczy się przeżycie, wykonanie niezbędnych czynności i czekanie na lepszy czas. Oczekiwanie jest przestrzenią pełną ruchu, który trzyma Justynę Wicenty przy życiu. Opieka nad córką, terapie, relacja z mężem, kontakty z ludźmi sprawiają, że świat wciąż upomina się o autorkę. Każdy dzień to walka o siebie, nauka akceptacji łez i żalu, ale przede wszystkim wybaczenia sobie. Dużo w tej książce retrospekcji, podróży do miejsc i czasów które dają siłę. Wspomnienia prababci i babci, które były w sytuacjach granicznych. Możliwość oparcia się na kimś, oddania resztek siebie w zaufane ręce oraz czerpania z doświadczeń najbliższych, staje się dla autorki jednym z niewielu kół ratunkowych. Częścią terapii jest natura. Podglądanie ptaków i drzew. Umiejętność dostosowania się, a co za tym idzie przetrwania. Przyroda daje otuchę. Obserwacja jej potęgi, nieodwracalności to wyjście ewakuacyjne dla sparaliżowanej psychiki. Ten wątek toczy się przez całą książkę. Cykl natury zakreśla koło i pomaga nadać sens tragedii, która była wyłącznie dziełem przypadku. Historia, której nikt nie chce być bohaterem, nikt nie chce być nawet jej świadkiem. Myślę, że nie chcemy nawet myśleć o tym co przeżyła Justyna Wicenty. Tym bardziej podziwiam chęć i umiejętność podzielania się doświadczeniem. Przeżyciem, którego fundamentem jest śmierć i bezdenny smutek, a jednak gdzieś na dalekim końcu tej opowieści czeka życie.
Opinia nie jest potwierdzona zakupem