Opis treści
Język Menno Wigmana oddycha ulicą i biblioteką. Jego utwory – zasycone obserwacją codziennych zdarzeń, niestroniące od przyziemności i dosadności, są jednocześnie nonszalancką rozmową z książkami, które zaszły poecie za skórę. Bohater Wigmana młodzieńczo droczy się ze światem, zdając sobie sprawę, że jego wiersze i uwagi nikomu, poza czytelnikami poezji, nie są potrzebne. Czy ma o to pretensje do tzw. społeczeństwa? Sam nie jest lepszy: „Książka? Od deski do deski? Brak mi sił. / Męczy mnie nawet pojedynczy wiersz” – wyznaje w jednym z tekstów. W tych bezpretensjonalnych wierszach, które dzieją się w przestrzeniach jak najbardziej codziennych: knajpach czy supermarketach, udaje się Wigmanowi połączyć lekkość z dyscypliną formalną. Nie jest jednak formą spętany, jego klasycyzm jest jak świeży i zaczepny jak granat. I rozbrajająco szczery.