Opis treści
Kiedy Greenside - mieszkający w Kalifornii nowojorczyk, zasiedziały sceptyk i niewierny (a przynajmniej nieufny) Tomasz - pojechał z dziewczyną na wakacje do niewielkiej celtyckiej wsi w Finistere, jego życie wywróciło się do góry nogami. Dowcipnie, ciepło, z sympatią dla Bretończyków, Greenside opowiada, jak się urządził w kraju, którego języka nie znał, ani nie wiedział, jak w nim cokolwiek funkcjonuje. A wszystko było inaczej niż w USA. Wbrew swoim przekonaniom zaufał mieszkańcom miasteczka - sąsiadom, pracownikom i przygodnym znajomym. I choć pokonał codzienne trudności, otworzył konto w banku, kupił dom i pozbył się roju os z komina - ciągle coś go zaskakiwało.
"O trzeciej, czyli o dziewiątej czasu nowojorskiego, kiedy prawdopodobnie nikogo nie zastanę, robię to, co uczyniłby każdy dorosły szanujący się, niezależny przedstawiciel pokolenia baby boom, planujący kupno domu lub potrzebujący wymówki. Dzwonię do mamusi. Odbiera.
(...)
- Mamo, nie uwierzysz, ale chyba znalazłem we Francji dom, który chciałbym kupić.
Czekam, aż usłyszę: Oszalałeś, odbiło ci, co się z tobą dzieje?
- To miło, kochanie - odpowiada mamusia.
To miło! Cholera jasna. Czy ona nie rozumie mojego przekazu: że musi mnie z tego wyciągnąć?
Trzymajcie mnie! Chyba powinienem być bardziej dosłowny.
- Problem w tym, że musiałbym dać zaliczkę, jakieś dziesięć tysięcy.
To załatwi sprawę. Jakie pieniądze, jaka pożyczka? Przecież wie, że nigdy nie zobaczyłaby ich z powrotem. No i po domu we Francji. Ha!
- Dobrze.
- Dobrze?
- No pewnie.
- Naprawdę?
- A czemu nie?
Nic nie rozumiem. (...) Zadawała mi więcej pytań, gdy pożyczałem (nigdy nie oddałem) dwieście dolarów na ślubny garnitur".
fragment książki
Mark Greenside - autor opowiadań drukowanych w wielu gazetach i czasopismach, m.in. w "The Sun". Mieszka w Kalifornii, gdzie uczy i prowadzi ożywioną działalność polityczną, oraz w Bretanii, gdzie, jak mówi, nie umie zrobić niczego bez proszenia o pomoc.