Opis treści
Daję Wam w ręce teksty wstępnie bardzo nieliterackie. Ot, takie bajdurzenie.
Gdy po obfitym w wydarzenia dniu – a spokojnych mieliśmy niewiele – padła prośba o usypiającą bajkę, musiałem improwizować. Nie znałem w całości żadnej klasycznej bajki dla dzieci, a i nie dziecko o nią prosiło. Przytulała się do mnie kobieta. I to bardzo kobieca kobieta. Jak zaspokoić taką prośbę?
Nie było czasu na namysł, na plan, konspekt, trzeba było wydać dźwięk. Zaczynałem więc mówić nie zawsze świadomy, co chcę powiedzieć. Dopiero dźwięk pierwszych słów i konieczność skończenia zdania krystalizowały myśl. A miałem z czego czerpać. Budowaliśmy nasze nowe życie bez rozsądnych, sprawdzonych planów, budowaliśmy na marzeniach. Zaangażowani zawodowo (oboje kochaliśmy swoje zawody) remontowaliśmy ruiny młyna wodnego i urządzaliśmy ogród na wsi, do której nie docierał żaden autobus. Wszystko było improwizacją, każda czynność nowym doświadczeniem, nic więc dziwnego, że zasypiając, trudno było wyciszyć myśli. Musiałem tylko wyłuskać jedną z nich, nanizać jakieś perełki i snuć wystarczająco długo, by wreszcie przyszedł sen.
Różnie mi to wychodziło, ale na tyle ciekawie, że Krysia zaczęła nagrywać. Potem to spisała, opracowała i przeznaczyła na prezenty dla przyjaciół, a ponieważ przyjaźnie traktowała każdego spotkanego człowieka, uznała, że powinna z tego powstać książka.
Nie zdążyła wydać. Pierwsza próba zamieszkania na wsi nie powiodła się. Nastały trudne lata i bajki musiały czekać, a gdy nasze życie znów wypiękniało – wygodny dom, piękne otoczenie i duże grono serdecznych przyjaciół – przyszła choroba, śmierć.
Zadanie książkowego wydania bajek dostałem w spadku, w spadku też dostałem przyjaciół i lekcję, jak ich traktować. Czy wykonałem zadanie?
Zdzisław Bolanowski
Bolan