Opis treści
Dokąd zmierza wiersz? Przechodzi obok mnie, odwrócony.
Czasem całymi dniami, tygodniami, miesiącami nie mogę złapać takiego, który by mną zawładnął. Możliwe, że wiersz nosi głowę za wysoko albo ja za bardzo opuszczam swoją, kto wie…
Jednak niespodziewanie spotykamy się na wysokości oczu, a ten stan pojawia się cicho, jakby podstępnie.
Klaus Merz (fragment Wstępu)
Wiersz, jak każdy „porządny” tekst, składa się w pierwszej kolejności z języka, nie z losu. Wiersz odbywa drogę: od malarstwa do piekarstwa. Od liryki do epiki. Przekracza granice, prześlizguje się, w podwójnym sensie, i towarzyszy nam w drodze stąd tam. Nakłada farbę i równocześnie sam otrzymuje od niej misję do wypełnienia. Zaspokaja głód, a chciałby także karmić ducha i duszę – „słowem”. Bo wiersz odsyła, mimochodem jak zawsze, do czegoś poza sobą. Odsyła do tajemnicy – na ile to możliwe, bez udawanej tajemniczości, wyłącznie mocą swego alfabetu. I anagramuje, nie, wyławia z mgły istotę życia, czasem również bujając. I pozwala widzieć.
Dokąd zmierza wiersz? Zawsze i przede wszystkim do samego siebie. I w zasadzie nie lubi, żeby o nim mówić, bo przecież sam mówi za siebie: trzeba go tylko przeczytać.
Pismo
Gdyby rzeczywistość sama
tworzyła zdania, nam
nie pozostawałoby nic
do opowiedzenia. A co
byłoby do przeżycia,
byłoby już przeżyte.
Jacek Kowalski (fragment Posłowia)
Klaus Merz (ur. 1945)
Od dłuższego czasu czołowa postać współczesnej literatury szwajcarskiej. Poeta i prozaik, w Polsce znany dotąd z powieści Jakub śpi, tomu krótszej i dłuższej prozy W stroju Adama oraz przekładów wierszy w antologii współczesnej poezji szwajcarskiej Poszerzenie źrenic i czasopismach, m.in. na łamach „Tygla Kultury”, „Afrontu”, „Wizji”. Krytyka literacka w jego rodzinnym kraju częstokroć operuje w stosunku do jego poezji określeniem „mistrz lakoniczności”. Ale powiedzieć o jego wierszach, że są lakoniczne, to nic nie powiedzieć. Merz jest niezwykle uważnym obserwatorem życia, niekiedy sarkastycznym, niekiedy pełnym humoru, niekiedy brutalnym w swoich wnioskach i spostrzeżeniach. Jego liryka zdaje się istnieć na jednym tonie, bez aktów strzelistych czy upadków. Jak porcelanowe figurki uderzające o siebie bez widocznego powodu w środku nocy, wiersze te wydają długi, wibrujący dźwięk, który wrażliwy czytelnik będzie odtąd nosić w sobie bez końca. Są one również głęboko kontemplacyjne, wręcz medytacyjne. Piękno tworzy się samo, trzeba je tylko umieć dostrzegać w najdrobniejszych szczegółach, tych smutnych i tych radosnych. Wiersze Klausa Merza nieustannie skłaniają nas do zadawania sobie pytania: „kim jestem?” Wtedy nagle pojawia się spokój. To warunek niezbędny widzenia, widzenia siebie i wszystkich zjawisk ze wszystkich możliwych stron jednocześnie. A zarazem i przywilej wzruszenia tym, co się nam przydarza w związku z ludźmi, których spotykamy na swej drodze. Widzenie nie wymaga wielu słów. Ich nadmiar jest w istocie dewastacją zjawisk, a pogardzane tautologie wydają się jedynym wyjściem i ratunkiem. Oko, którym widzę, jest tym samym okiem, które mnie ogląda. Ta maksyma zen oddaje istotę tej liryki. Jest ona jak hamulec bezpieczeństwa w naszych dystopijnych czasach.
Jacek Kowalski